sobota, 25 lipca 2015

ROZDZIAŁ VI



 Patrzysz na nią, jest pogrążona we śnie. Jej drobna klatka piersiowa okryta kocem i twoim spojrzeniem miarowo unosi się i opada. Rude loki leżą w nieładzie na białej poduszce, niektóre opadły na jej idealną twarz więc subtelnie odgarniasz je swoją zimną dłonią. Kiedy wszystkie włosy znalazły się z powrotem na poduszce twoja dłoń zjeżdża na usiane piegami policzki. Miękka, aksamitna skóra wydaje się rozgrzana w kontakcie z twoją lodowatą dłonią. Nagle, jej ogromne brązowe oczy spoglądają na ciebie. I już wiesz. Wiesz, że już nigdy nie będzie tak samo, bo twoje zlodowaciałe serce roztopiło się pod wpływem tej dziewczyny.  Oddech, bicie serca, czas, wszystko przyspiesza z jej spojrzeniem. Ta chwila nigdy nie opuści twojej głowy. Grudniowy poranek, zimowe światło leniwie zagląda przez okna domku ukazując każdy pyłek wirujący w pomieszczeniu. Burza rudych loków współgra z promieniami ukrytego za szarymi chmurami słońca, przechodząc z czerwieni w blond. Słyszysz jak jej rzęsy trzepoczą, starając się przyciemnić obraz odbierany przez oczy. Powoli, z każdym wdechem i wydechem, docierają do ciebie kolejne fakty. Ona jest twoją jedyną, to z nią chcesz dzielić całe swoje życie, chcesz oddawać jej połowę porcji swoich frytek nie oczekując nic w zamian. To ta dziewczyna jest w stanie podnieść cię gdy upadniesz, uczynić każdy twój dzień piękniejszym jednym uśmiechem.
Tak moi państwo, Scorpius Malfoy całym sercem pokochał Rose Weasley, która przed kilkoma sekundami przebudziła się u jego boku. Domek babci był ich schronieniem, a w zasadzie schronieniem uczuć młodzieńca. Kiedy wrócą do Hogwartu od nowa będzie udawał, że to tylko zakład i że rudowłosa piękność nic dla niego nie znaczy.  Do powrotu zostało jeszcze kilka godzin, więc popatrzmy na eksplozję uczuć blondyna, zanim zobaczymy z jakim żalem chowa je do lodówki w swoim sercu.
-Boże Rose, jesteś taka piękna   wyszeptał patrząc w jej duże, lśniące oczy
-Ooo nie Scor, nie masz co liczyć że zrobię ci śniadanie. Takie przekupstwa na mnie nie działają -  roześmiała się dziewczyna. Te słowa pokrzyżowały trochę plany Scorpiusa, lecz nie przeszkodziło mu to w przyciągnięciu jej do swojego torsu.
-Pójdźmy na kompromis, ja robię kawę, a ty tosty - zaśmiał się, składając pocałunek na jej czole
-Ten całus to takie przekupstwo panie Malfoy? Niech będzie, tylko najpierw pokaż mi łazienkę, bo czekolada mnie zdradziła i zalałam się nią cała - mruknęła spoglądając na swoje ubrani
-Mam chyba lepszy pomysł - powiedział ściągając z siebie koszulę-czekam w kuchni

Rose nieśmiało przyjęła koszulę i poczekała aż chłopak zniknie z jej pola widzenia. Delikatnie podniosła ją na wysokość nosa i zaciągnęła się swoim nowym ulubionym zapachem. Nie wiedziała kto stworzył perfumy na bazie cynamonu, ale bez wątpienia był geniuszem. Ubrała się pospiesznie, wciąż delektując się zapachem Scorpiusa i jeszcze raz omiotła pokój spojrzeniem. Całkiem przypadkowo, jej wzrok powędrował na najbardziej oświetloną fotografię na ścianie. Zaciekawiona podeszła bliżej nie zważając na chłód skrzypiącej pod jej stopami podłogi.  Mały Malfoy, ubrany w pluszowy kombinezon przypominający smoka biegł niezdarnie przez pokój do wysokiej brunetki, która czekała na niego z otwartymi ramionami po drugiej stronie przestronnego pokoju. Zdjęcie było drugą sytuacją, w której Rose widziała blondyna tak uśmiechniętego. Od lat obserwowała go, zarówno w towarzystwie jak i w samotności. Intrygował ją. Zimny, skryty w sobie, nie okazywał nigdy żadnych pozytywnych emocji. Chłód bił od chłopaka na metry, obniżając automatycznie temperaturę pomieszczenia, w którym przebywał. W głowie rudowłosej zrodziło się przez te wszystkie lata tylko jedno pytanie: Dlaczego Scorpius Malfoy nie potrafi być szczęśliwy? Nawet teraz, kiedy ich stosunki nie przypominały już frontów Drugiej Wojny Światowej, odpowiedź na to pytanie pozostawała dla niej zagadką.
Machnięciem ręki zakończyła swoje poranne rozterki i postanowiła wyjaśnić tę sprawę z zainteresowanym, przy śniadaniu.
Kuchnia była chyba najmniejszym pomieszczeniem w domku staruszki, ledwo mieściły się w niej dwie osoby. Z drugiej strony, to stłoczenie sprawiało,  że było tu przytulnie i kameralnie. Nie było drogi odwrotu od cielesnego kontaktu przy przygotowywaniu śniadania. Gdy rudowłosa przekroczyła próg kuchni, pan Malfoy gorączkowo przetrząsał wszystkie różowe, drewniane szafki, wyraźnie czegoś szukając
-Co zgubiłeś Sherlocku?
-Nie potrafię tu niczego znaleźć. To jest niemożliwe, moja babcia jest niemożliwa. W tej kuchni możesz przeżyć apokalipsę zombie, wyleczyć każdą chorobę jaka wylęgła się na ten podły świat ale za cholerę nie znajdziesz kawy - mruknął sfrustrowany chłopak, nie odrywając się od poszukiwań
Na twarzy Rose zagościł szeroki uśmiech, taki poważny i zdystansowany arystokrata nie radzi sobie w kuchni z kawą. Przez jej całe ciało przeszła fala ciepła, podeszła od tyłu do blondyna i oplotła go w pasie ramionami. Działanie od razu spotkało się z odpowiedzią. Malfoy drgnął i jak oparzony obrócił się w jej stronę, wytężając siły aby zamaskować zaskoczenie. Objął dziewczynę w talii, dość nieśmiało, nie chciał przyspieszać obrotu spraw
-Droga pani, ma pani do czynienia z fatalnym kucharzem, który nie potrafi nawet odnaleźć puszki z kawą. Czy w ramach rekompensaty dałaby pani zaprosić się na śniadanie w zamkowej kuchni? Podróż tam może być niezwykle niebezpieczna, więc rekomendowane jest pozostanie ode w mnie w odległości nie dłuższej niż moje ramię
-Nie śmiałabym odejść dalej niż połowa długości pańskiej ręki-zaśmiała się-chodź gapo, znam to przejście. Może nawet jako prefekci unikniemy szlabanu
-Mugole mają na to takie fajne powiedzenie.. ale jako książkowa fatalna gapa nie umiem sobie go przypomnieć. W każdym razie, panika jest niewskazana. Jest pani w wybitnie dobrych rękach - uśmiechnął się i poczochrał delikatnie jej włosy
-Ooo nie, czochranie to już przekroczenie wszelkich granic. Zakładaj płaszcz gapo i idziemy, dzisiaj ja dowodzę - powiedziała odwzajemniając uśmiech i wyślizgnęła się szybko do przedpokoju
-Baby - mruknął blondyn i podążył za nią
Poranek był wyjątkowo mroźny, świeży śnieg skrzypiał pod ich nogami. Miasteczko było jeszcze otulone snem, dym niechętnie unosił się z kominów niektórych domostw. Nasi zakochani szli przytuleni do siebie, w kompletnej ciszy. Dla żadnego z nich to milczenie nie było męczące czy też niezręczne. Oboje mieli świadomość szczęścia jakie ich spotkało, umiejętność dzielenia swojego milczenia z drugą osobą jest niezwykle rzadka, ale i taka pożądana. Scorpius Malfoy zaczął na nowo odkrywać siebie, poznawać swoją drugą naturę. Nagle, nie chciał być w centrum zainteresowania, nie obchodziły go imprezy, wystawne bankiety czy szybkie auta, które miały stanowić nagrodę za luki w idealnym życiu rodzinnym. Poczuł, że dobrze  jest mieć kogoś, z kim można pomilczeć. Kogoś kto będzie odciągał twoje myśli od drogich papierosów, które przecież cały czas nosiłeś przy sercu. Chłód skończył grać pierwsze skrzypce w jego sercu. Teraz, do grona symfonii uczuć dołączyła Rose. Na razie poddawała jedynie rytm, uderzając pałeczkami o bęben ciepłych emocji.
-Rose, mogę Cię o coś spytać?
-O ile się nie oświadczasz i nie proponujesz mi wspólnego mieszkania, możesz pytać o co chcesz-mruknęła z przekąsem i pchnęła go w wąską uliczkę - widzę, że z orientacją w terenie też u ciebie słabo
-Co robisz w sylwestra? Pytam, bo ja chyba wrócę do zamku. Nie zniosę całej rodziny na głowie, dziadkowie wariują, kłócą się z ojcem, który później wszystko zapija.. Nie będę się wdawał w szczegóły. Bardzo Cię polubiłem rudzielcu i po prostu jestem ciekaw, czy ktoś z takim sercem i z tak super rodziną chciałby towarzyszyć w nowy rok takiej ofermie jak ja
Dziewczyna spojrzała na niego nieśmiało i przytuliła go jeszcze bardziej. Współczuła mu z całego serca, że nigdy nie doświadczył tak ciepłej rodziny jak jej. Nikt nigdy nie zrobił mu sweterka z pierwszą literą jego imienia na święta, nie upiekł cynamonowych ciastek i nie zaserwował ich do łóżka razem z gorącym kakao. Nikt nigdy nie spędzał z nim całych nocy pod włochatym kocem, na zapadającej się kanapie przed niegasnącym kominkiem. To dziwne, że tak ważne rzeczy docierają w tak mało ważnych chwilach jaką była przeprawa przez kręte, brukowane uliczki Hogsmeade.
-Oh Scor… nie mogę ci obiecać że będę na sto procent ale zrobię wszystko żebyś nie był sam. Jeszcze byś się okaleczył korkiem od szampana - uśmiechnęła się i złożyła ciepły pocałunek na jego lodowatym policzku-a teraz chodź gapo i otwieraj ten właz, bo nie chcę cię zawstydzać swoją siłą-powiedziała wskazując na niepasującą do brukowanej ulicy, metalową klapę.
Wraz z jej uchyleniem do ich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach wilgoci i stęchlizny. Brak oświetlenia również nie zachęcał do wędrówki pod błoniami Hogwartu. Jednak dla każdego ucznia takie przechadzki nie były nowością, w środku wydrążonego w ziemi tunelu można było znaleźć wiele skrytek z jedzeniem, na wypadek małego postoju.  Co kilka metrów na ścianie można było zauważyć ślady twórców tunelu. Tuż przy samym wejściu gości witał napis „Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają przyjemność powitać was w dziele swojego życia. PS: Glizdek, śmierdzisz”. Tunel nie posiadał praktycznie żadnych zakrętów, tuż przy samym końcu należało dotknąć ściany i rozpoznać wydrążony w niej emblemat swojego domu i podążyć za schodami prowadzącymi do poszczególnych Pokoi  Wspólnych. Z pozoru, tylko tam. Jednak, dla stałych  bywalców tego przejścia oczywiste było, że po pokonaniu określonej ilości kroków, można było trafić do każdego miejsca w zamku.
-Hmm.. o ile moje zmysły mnie nie mylą, to dostaniemy dzisiaj kawę karmelową i czekoladowe omlety – szepnął blondyn, skręcając za swoją towarzyszką w wąską szczelinę w tunelu, z której wydobywała się aromatyczna woń śniadania.
Pozostawmy tę dwójkę na jakiś czas w spokoju. Mogę was zapewnić, że ich śniadanie, wyglądało dokładnie tak jak to które spożywamy w leniwe niedziele, nie przejmując się otaczającym nas światem.
Tymczasem w przestronnym gabinecie dyrektora Hogwartu, wieloletnie szyby aż parowały od atmosfery śmiechu, plotek i gorącej imbirowej herbaty. Minerva McGonagall mimo upływu lat, nie straciła ani trochę na  swojej osobowości ani surowym wyrazie twarzy. Jedynymi dostrzegalnymi zmianami były znamiona czasu, pozostawione na jej cerze oraz siwe pasma włosów, zaplecione w luźny warkocz ze względu na porę dnia. Szmaragdowe oraz czarne szaty pozostały niezmienne, jednak jej tiara powoli zaczynała obracać się w proch, przez niezliczoną ilość wypadków, w której z nerwów zsuwała się z głowy na ziemię. Każdego niedzielnego poranka, pani dyrektor zasiadała za swoim dębowym biurkiem, które wiecznie pokryte było stertami pergaminów, księgami i przedmiotami skonfiskowanymi uczniom, wymieniając się….. plotkami z profesor Cooper i profesorem Longbottomem.
-Czy tylko ja zauważyłem nietypowe relacje na linii Malfoy-Weasley? Ron będzie wkurzony gorzej niż po przegranej w szachy, kiedy się dowie – zachichotał profesor zielarstwa
-Mój drogi, odwilż na froncie obserwuję już od początku tego roku. Po dzisiejszej nocy, którą swoją drogą spędzili wspólnie poza zamkiem, napiszą lepszą historię niż Lily i James Potter. Do dzisiaj pamiętam jak ojciec Harrego skończył z potłuczonym tyłkiem, bo w środku nocy zakradał się do damskiego dormitorium – odpowiedziała Minerva dolewając każdemu po kolejnej filiżance herbaty
- To co moi drodzy? Zakłady? – wykrzyknęła podekscytowana profesor Cooper, która również pozwoliła sobie na margines szaleństwa i rozpuściła swoje kruczoczarne włosy- ja obstawiam, że nie dalej jak do walentynek będą ulubioną parą tej szkoły
- Miesiąc przed – wtrącił Neville – jeżeli nie
- Zejdą się w sylwestra – skwitowała McGonagall z aroganckim uśmiechem – przegrany stawia w walentynki ognistą, drugi przegrany kremowe piwo
Czy ktoś wspominał coś o niezwykle surowej i przestrzegającej zasad i konwenansów Minervie McGonagall?
 Owa grudniowa niedziela była dniem ogromnych zmian, które niosły ze sobą ogromne konsekwencje. Zaczynając od tych małych, takich jak wymiana całej garderoby przez małą Lilly Potter, poprzez nowych lokatorów w kuchni, kończąc na ogromnej zmianie jaką była Annie w życiu James’a i James w życiu Annie. Na twarzy dziewczyny, po raz pierwszy od tygodni zagościł szczery uśmiech. Nie był to ten, którym maskowała wszelkie problemy. Był to ten, który wszystkie rozwiązywał, spowodowany przez tego, który go wywołał i wyrzucił w zatracenie większość przeszkód. Nie patrzyła już na swoje nadgarstki jako na drogę ucieczki, bo widziała na nich koszt jaki poniosła za każdą z nich. Mimo największych starań najstarszego potomka Potterów nie była w stanie pozbyć się wszystkich blizn, zdobiących jej blade ramiona. Jednak jego ciepły dotyk, którego doświadczała otulona silnymi ramionami i mocnym zapachem perfum czynił każdą z nich drogą pamiątką, której nie chciała tracić. Zakochani obudzili się równo ze słońcem i postanowili cieszyć się sobą w Pokoju Wspólnym przed kominkiem, póki jeszcze najbardziej oblegana kanapa w tym zamku była wolna. Promienie słoneczne niechętnie wypełniały rubinowe pomieszczenie, jakby chłód panujący na zewnątrz dotykał również ich.
-Ann, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – zagadnął odgarniając jej włosy z szyi, by móc składać na niej pocałunki
Dziewczyna odchyliła delikatnie głowę do tyłu przygryzając wargę, James trafił w jej czuły punkt
-Po tak miłym wstępie na pewno jej nie odrzucę, ale chętnie się dowiem w co się właśnie wpakowałam
-Spędzisz święta w moim domu, a na sylwestra wrócimy do Hogwartu – mruknął – nie masz wyjścia, uschnę  z tęsknoty jeżeli się nie zgodzisz
Wizja poznania sławnego Harrego Pottera i jego rodziny przerażała Annie, uważała się za życiową pokrakę która potrafi się jedynie ośmieszać. Patrząc na James’a, jego wysoką kulturę osobistą, charyzmę i oczytanie mogła jedynie przypuszczać jak wybitna jest jego sławna rodzina. Jako przeciwwagę dla tych myśli, do jej głowy przyszedł obraz jej rodzinnych świąt. Ciasne mieszkanko w bloku, na przedmieściach Londynu.  Ona, jej mama z którymś  z jej tymczasowych chłopaków i kot sąsiadki, sikający po wszystkich ścianach. Jako danie popisowe, rodzicielka kupowała dwa powiększone McZestawy w mugolskiej sieci fastfoodów, każdy z sezonowym ciastkiem spełniającym rolę świątecznego deseru. W domu nie było choinki, pieniędzy ani miłości. Ojciec, który był czarodziejem wyjechał gdy Kate Crevey była w drugim miesiącu ciąży zostawiając ją i swoją nienarodzoną córkę na pastwę mugolskiego losu. Gdy Annie podrosła na tyle, aby zajmować się samą sobą, matka pogrążyła się w narkotykach, alkoholu i grubych, zboczonych anglikach mieszkających na sąsiednich osiedlach. Wizja spędzenia kolejnych takich świąt spowodowała do podjęcia jednoznacznej decyzji
-Jeżeli pozwolisz mi wystąpić w śpiworze, chętnie spędzę z tobą swoje pierwsze prawdziwe święta – uśmiechnęła się i złożyła na ustach chłopaka głęboki pocałunek, czując na swojej brodzie jego kilkudniowy zarost
-Ooo nie, ja i moja mama zabieramy cię na świąteczne zakupy rodziny Potterów. Mugolskie centra handlowe wyglądają obłędnie w tym okresie i zgaduję, że ty będziesz wyglądać równie obłędnie w małej czarnej. I nie, nie masz prawa veta
-Jamesie Syriuszu Potterze, jesteś najbardziej inwazyjnym człowiekiem jakiego znam, który doskonale wie jak wprawić mnie w zakłopotanie. Nie dość że zwalam się do twojego domu właśnie w takim okresie, to jeszcze mam zakłócać waszą rodzinną tradycję? Noł łej, noooooł łej – wykrzyknęła szatynka wbijając panu Potterowi palce pomiędzy żebra, wywołując paralityczny atak śmiechu
Ten, nie pozostając dłużny powędrował rękami wzdłuż ciała panny Crevey i wbił swoje zręczne palce w pachwiny jej kolan. +10 do nokautu przeciwnika i +5 do roli poduszki podczas wspólnego upadku na podłogę. Na nowym polu bitwy to płeć piękna przypuściła kolejny atak, nasyłając oddziały lodowatych dłoni na armię rozgrzanych pleców. Po ryku jaki wydał z siebie poległy, wydawać by się mogło że już po bitwie, gdy nagle, chłopak poderwał się do góry wraz z dziewczyną i przerzucił ją sobie przez ramię i jakby nic wyszedł z dormitorium
-James, pacanie, co ty wryabiasz?! – syknęła Annie przeplatając udawaną złość ze szczerym śmiechem i szeptem
-Idę Cię wykąpać za ten podły atak – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, wesoło podskakując w kierunku łazienki prefektów
Gdy dotarli przed drewniane drzwi w mosiężne zamówienie, chłopak wyszeptał magiczne słówko klucz i pchnął je lekko nogą. Biel bijąca od marmuru, którym zostało wyłożone pomieszczenie, oślepiła na ułamek sekundy zakochanych, jakby dorzucając nutkę niepewności i oczekiwania na spektakularny widok jakim jest ta łazienka. Po wielu remontach, z pewnością stanowiła ucieleśnienie sennych marzeń niejednego architekta. Tuż po przekroczeniu drzwi, chłód bijący od marmurowych ścian otulał cię na powitanie, zmuszając do postawienia kolejnych kroków. Pierwszym elementem rzucającym się w oczy jest ogromna pozłacana wanna, a w zasadzie basen, formą przypominający sześciokąt. Unoszące się nad nim liczne pozłacane krany, przez swoje ułożenie wyglądają jak organy kościelne. Jedno słowo, a wszystkie kurki magicznie przekręcają się w prawo uwalniając wodospad kolorowej wody i eksplozję zapachów. W przeciągu kilku sekund pomieszczenie wypełnia aromatyczna para, która matuje rząd ogromnych witraży, budząc postacie z nich do życia. Niezależnie od tego ile razy się tutaj wejdzie, każda kolejna wizyta będzie zachwycać jak pierwsza.
Pan Potter delikatnie postawił swoją lubą na chłodnej posadce, cały czas trzymając w dłoniach jej drobne ramiona. Dziewczyna stała nieruchomo czekając na kolejny ruch kruczoczarnego. James, uznał to za aprobatę swoich działań i delikatnie, nie spiesząc się sięgnął do wystających bioder, okrytych aksamitną skórą. Drobnymi ruchami, jednocześnie gładził skórę i podciągał ku górze koszulkę dziewczyny, która nie pozostawała już dłużej obojętna na działania swojego adoratora i subtelnie wzniosła ręce ku górze, pozbywając się górnej części ubrania. Obróciła się na pięcie i spojrzała w górę w te idealne zielone oczy, kładąc na policzku chłopaka swoją małą dłoń. Taniec ich języków splótł się ze zmysłowym zdobieniem posadzki elementami garderoby i powolną drogą w kierunku gorącej, porannej kąpieli.
Jednak feralna niedziela nie była dniem przeznaczonym jedynie na przyjemne zmiany. W wieży ślizgonów pewna drobna i jakże droga sercu kolejnemu z Potterów osóbka, wyprzedziła niepotrzebnie czas, niepotrzebnie podsłuchując zza drzwi rozmowy dwóch przyjaciół
-To jak Al, wybrałeś już obiekt z którym podzielisz łoże podczas swojej sromotnej porażki – zagadnął pierwszy głos, od którego biła pewność siebie
-Ku twojej uciesze tak, mam tylko nadzieję że jej zdolności co do nocnej rozrywki są przeciwieństwem poziomu, jaki prezentuje jej twarz – odparł z przekąsem drugi głos
W jednej chwili, tak małe serce potrafi pęc na niezliczoną ilość kawałków, tak wiele razy już sklejanych, nie pozostawiając żadnych śladów w postaci łez. Kłamstwa, które sobie powtarzamy, potrafią w najgorszych chwilach przywołać uśmiech na twarz i dać siłę do ślepej wiary, że te słowa zostały błędnie zinterpretowane lub wypowiedziane w celu zmiany tematu.


Taaak! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, rozdział pojawił się w miarę w czasie i może  nie jest najgorszy J życzę miłej lektury i kolejny raz dziękuję za miłe komentarze jakie otrzymuję :3
Niestety kolejny rozdział pojawi się za około trzy tygodnie, bo wyruszam na podbój dzikiej krainy jaką są Mazury. Mam nadzieję, że wszyscy mają udane lato! I przepraszam, że ciągle zmieniam kolor czcionki ale nie mogę zapamiętać którego używam..Tak, niezła fajtłapa ze mnie..

wtorek, 30 czerwca 2015

ROZDZIAŁ V



Poranne zimowe promienie wlewały się przez ogromne okna w dormitoriach, budząc hogwartczyków. Niektórzy budzili się z szerokim uśmiechem na twarzy, inni naciągali kołdrę na głowę przewracając się drugi bok i mrucząc  z niezadowolenia. Byli też tacy, którzy wstali wcześniej niż słońce i z niecierpliwością oczekiwali  tego, co przyniesie im nadchodzący dzień. Do tej ostatniej grupy możemy zaliczyć pewnych dwóch przystojnych wychowanków Slytherinu. Albus Severus Potter bardzo różnił się od reszty swojego rodzeństwa, nie wspominając już o dalszych członkach rodziny. Podczas gdy wszyscy Potterowie i Weasley’owie byli zawsze gotowi do pomocy drugiemu człowiekowi, sympatyczni i tolerancyjni Al był ich totalnym przeciwieństwem. Był samolubny i egoistyczny, jak na Slytherin przystało liczyła się dla niego tylko i wyłącznie czysta krew i pieniądze jakie poszczególne czarodziejskie rody posiadały. Te dwie rzeczy kierowały nim podczas doboru swoich przyjaciół i partnerek, wyjątek stanowiła jedynie piękna Ślizgonka, która spała na jego łóżku  w prywatnym dormitorium. Ów młodzieniec stał już ubrany i wyszykowany przy oknie, spoglądając na błonia Hogwartu otulone zimowym snem. Bijąca Wierzba z rezygnacją potrząsnęła raz swoimi gałęziami lecz nie przyniosło to żadnych efektów, śnieg dalej zalegał na jej witkach skłaniając je ku dołowi. Dalej jego wzrok przeniósł się na chatkę Hagrida, z której komina wesoło wydobywał się dym zlewając się z rozciągniętą nad błoniami mgłą. Nawet Zakazany Las nie wyglądał tak upiornie pod białą pierzyną. W powietrzu zaczynała się unosić świąteczne atmosfera co przygnębiało nastolatka. Rozmyślał o nadchodzących świętach, o tym czy uda mu się wyrwać od rodziny, w której czuł się nierozumiany i wyobcowany, o tym czy ojciec znowu spojrzy na niego z pogardą i zniesmaczony powróci do rozmów o quidditchu ze swoim ulubionym synem Jamesem. Z rozmyśleń wyrwały go ciepłe ciało przytulające się do jego pleców
-Dzień dobry kochanie- wymruczała mu do ucha Perrie, jedyna osoba na całym świecie, która zdawała się go rozumieć. Na początku za sobą nie przepadali, jednak Albus zakochał się w niej na zabój i dołożył wszelkich starań aby ona zaufała jemu i zobaczyła w nim kogoś więcej niż tylko egoistycznego, arystokratycznego dupka. Mimo, że czasami miewał swoje skoki w bok, które raniły dziewczynę to dzięki jej wyrozumiałości potrafili wszystko odbudować od nowa. Panna Selwyn była osobą niezwykle pogodną i empatyczną. W kilka chwil potrafiła sprawić by człowiek zaczął się na nowo uśmiechać, niezależnie od tego co się stało. Kochała tańczyć mimo, że nie potrafiła co czyniło ją jeszcze bardziej uroczą. Posiadała niezłomną wiarę w drugiego człowieka i piękno świata, zachwycała się prostotą, a prozaiczne czynności jakie razem wykonywali były dla niej szczytem romantyzmu. Na całym świecie miała tylko jego i swoją babcię, która dzielnie się trzymała i starała wychować na godną przedstawicielkę rodu Selwyn.
Odwrócił się powoli obejmując ją ramionami. Każdego dnia jej widok zapierał mu dech w piersiach, niezależnie od tego jak była ubrana. Dla niego we wszystkim wyglądała cudownie lecz rano uwielbiał patrzeć na nią najbardziej. Rozciągnięta koszulka Wyjącego Sabatu*, ze względu na jej niski wzrost wyglądała na niej jak sukienka. Z długiego warkocza uciekło kilka pasemek prawie białych  włosów, opadając na jej mleczną cerę i ogromne czarne oczy, które spoglądały na niego wesoło. Ucałował najpierw jej lekko zadarty nos, później wystające kości policzkowe a na samym końcu złożył głęboki pocałunek na pełnych, czerwonych wargach
-Dzień dobry księżniczko- szepnął przytulając ją do siebie
-Królowo-poprawiła go ze śmiechem i wtuliła się w idealnie wyrzeźbiony tors, odbijający się na białej obcisłej koszulce
-Wybacz o pani, zapomniałem-uśmiechnął się łobuzersko chłopak.
Ten rodzaj uśmiechu znajdował się na drugiej pozycji listy Perrie „Rzeczy, które pociągają mnie w Albusie Severusie Potterze”. Pierwsze miejsce zajęły bystre jasno-niebieskie oczy, w które kochała patrzeć, na trzecim miejscu znajdowała się cała jego budowa: metr dziewięćdziesiąt wzrostu, idealnie umięśniony brzuch, silne ramiona, duże lecz mimo to zgrabne dłonie, które właśnie błądziły po jej ciele.  Chłopak był obiektem westchnień wszystkich dziewczyn w szkole, co nikogo  nie dziwiło .Do złudzenia przypominał swojego dziadka i ojca, kruczoczarne włosy w wiecznym nieładzie, lekki zarost, mocno odznaczająca się szczęka.  Jednak pod względem charakteru był ciężki do zrozumienia. Egoistyczny dupek- to pierwsze stwierdzenie jakie przyszło jej do głowy kiedy go poznała. W miarę upływu czasu zaczęła zmieniać o nim zdanie, chłopak otwierał się przed nią z dnia na dzień, stopniowo zdobywał jej zaufanie i.. litość. Żałowała, że nie może zmienić podejścia jego własnego ojca do niego, pokazać jego rodzinie, że to iż trafił do Slytherinu nie czyni go gorszym od reszty rodzeństwa.
-Jakie mamy plany na dzisiaj?- zapytał wesoło chłopak podnosząc ją i przenosząc na sofę przed kominkiem
-Mamy od groma nauki, wypracowań do napisania i nawał obowiązków prefekta- jęknęła i spuściła głowę w dół
 -Owszem, ale na to mamy jeszcze całą niedzielę więc proponuje wyjście do Hogsmeade. Ja, Ty, herbaciarnia pani Puddifoot albo kremowe piwo w Trzech Miotłach, a wieczorem na rozgrzanie mało co nieco?- rzucił jej znaczące spojrzenie i zaczął składać pocałunki na jej szyi
-Musimy czekać do wieczora?- zamruczała i pocałowała go namiętnie, przeczesując palcami jego miękkie włosy


Tymczasem w dormitorium naprzeciwko nasz drugi ranny ptaszek, chodził niespokojnie po swoim pokoju. Białe ściany, na których wisiały ruchome fotografie jego przyjaciół i plakaty ulubionych czarodziejskich drużyn sportowych nie dawały mu już spokoju i ukojenia jak kiedyś. Zawiodły również wszelkie próby grania na fortepianie, który stał pod wielkim oknem, leżenia plackiem na czarnym włochatym dywanie i wizyta w ukrytym barku w dębowej komodzie. Pokój był przestronny więc blondyn miał mnóstwo miejsca do zadręczania się niepotrzebnymi myślami. W końcu z rezygnacją rzucił się na ogromne łóżko przykryte szmaragdową narzutą i wyciągnął z kieszeni kubańskie cygaro. Tak, Scorpiusem Malfoyem zaczęły targać wyrzuty sumienia i resztki człowieczeństwa. Jego dwa oblicza zaczęły toczyć ze sobą zawziętą bitwę pod jego blond czupryną. Jedno z nich krzyczało iż nie można tak traktować drugiego człowieka, nawet jeżeli ma na nazwisko Weasley. Drugie zaraz je uciszało skandując, że trzeba to zrobić właśnie ze względu na nazwisko i własną reputację. Przecież pozostały mu niecałe trzy miesiące aby zdobyć serce najbardziej niedostępnej dla niego dziewczyny i zrujnowanie Albusa wynikiem zakładu. Nawet zapalenie cygara nie było w stanie złagodzić tego wewnętrznego konfliktu. Chłopak potargał swoje blond włosy i z całej siły uderzył się sam w policzek
-Ogarnij się, masz na nazwisko Malfoy, a to do czegoś zobowiązuje. Uspokój się Ty sfrustrowana miernoto- zaczął mówić sam do siebie i jeszcze raz dla pewności przyłożył sobie w twarz
Dokończył cygaro i zerwał się na równe nogi, poprawił swoją sportową marynarkę i sprawdził lustrze czy przypadkiem nie odbił sobie swoich linii papilarnych na twarzy. Z ulgą stwierdził, że nie ma żadnych śladów jego chwilowego kryzysu i wyszedł z pokoju. Po zrobieniu dosłownie dwóch kroków otworzył szybkim ruchem drzwi dormitorium Ala i nie zauważywszy co działo się w środku radośnie wszedł do pokoju i stanął po jego środku. Dopiero teraz dotarło do niego dlaczego jego przyjaciel rzucił na pokój zaklęcie wyciszające i że odgłosy skrzypiącego łóżka to nie młody Potter mający koszmary.
-O CHOLERA SCORPIUS! WYNOŚ SIĘ STĄD- zaczął wrzeszczeć brunet nakrywając siebie i Perrie kołdrą-MÓGŁBYŚ CHOCIAŻ RAZ W ŻYCIU ZAPUKAĆ DO DRZWI
-Mógłbyś chociaż raz w życiu powiedzieć mi kiedy testujecie z Perrie nowe pozycje, chętnie bym dołączył-zaśmiał się i puścił oczko zawstydzonej parze
-JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ
-Mhm, tak słonko ja Ciebie też kocham. No to kończcie i za piętnaście minut widzimy się na dole-powiedział znikając na drzwiami pokoju
Blondyn zbiegł szybko ze schodów pogwizdując wesoło i opadł na kanapę przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Układał w głowie szczegółowy plan dzisiejszego dnia z uwzględnieniem wszystkich historyjek, które sprawią że zdobędzie serce Rose do sylwestra. Tak go to wciągnęło, że nie zauważył kiedy pojawił się przed nim Al ze swoją dziewczyną u boku. Z fantazji wyrwało go znaczące chrząknięcie
-Oh świetnie!- wykrzyknął podrywając się z kanapy-idziemy?
W Wielkiej Sali, w soboty o tak wczesnej porze nie było praktycznie nikogo więc mogli swobodnie rozmawiać. Perrie zupełnie nieświadoma nadchodzących wydarzeń wesoło szczebiotała, wypełniając pomieszczenie swoim perlistym śmiechem
-Per-zwrócił się do niej Scorpius- mogę mieć do Ciebie malutką prośbę?
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Bardzo rzadko zdarzało się aby jej przyjaciel o coś ją prosił, to ona zazwyczaj zadłużała się w przysługi u niego
-Jasne, o co chodzi?- spytała zaciekawiona
-Hmm.. Wybieram się dzisiaj na powiedzmy, przyjacielskie spotkanie- zaczął- ale chciałbym zrobić na tej dziewczynie dobre wrażenie i nie mam pomysłu jak. Nie chodzi mi tutaj już o zachowania ale o..
-No nie wstydź się-szturchnęła go ze śmiechem- Mam Cię wyszykować tak?
-Jakbyś mogła-spojrzał na nią nieśmiało
Reakcja Albusa była natychmiastowa. Wypluł on cały sok dyniowy na stół i spadł z ławy, tarzając się po ziemi ze śmiechu
-Właśnie dlatego poprosiłem Ciebie-zaśmiał się do dziewczyny Scorpius i powrócił do swojego śniadania.
Równo o dwunastej, wyszykowany przez Perrie stał podenerwowany pod obrazem Grubej Damy która z zaciekawieniem mu się przyglądała. Jego przyjaciółka potrafiła czynić cuda, w zaledwie trzy minuty przygotowała mu zestaw składający się czarnych obcisłych spodni, białego podkoszulka, który zdradzał obecność jego umięśnionego torsu i narzuconej na to przetartej jeansowej koszuli.
Nagle portret otworzył się i wyszła przez niego Rose, nieśmiało rozglądając się na boki. Blondyn omiótł ją spojrzeniem od góry do dołu, a z jego ust wydobyło się ciche „wow”. Rudowłosa ubrała spódnicę od niego, czerwoną koszulę w kratę i czarne botki na płaskim obcasie. Jej płomienne loki opadały kaskadami na ramiona, podkreśliła delikatnie oczy czarną kredką i usta czerwoną szminką. Całość sprawiła, że panna Weasley wyglądała zniewalająco
-Hej-podeszła do niego i posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów
-Hej -uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę-idziemy?
Wyobraźcie sobie jaką sensację wśród Hogwartczyków wzbudził widok Rose Weasley i Scorpiusa Malfoya idących za rękę przez szkolny korytarz i wesoło ze sobą rozmawiających. Zarówno wielbiciele rudowłosej jak i fanki blondyna rzucały w parę nienawistne spojrzenia. Hugo Weasley omal nie zabił się o próg Wielkiej Sali na ich widok, a James na chwilę odzyskał dobry humor i zaczął wykrzykiwać za nimi „Tak trzymaj Scor!” podskakując radośnie. Jednak oni nie zwracali na to uwagi, zbyt zajęci byli rozmową ze sobą aby zwracać na cokolwiek uwagę.
-Wspominałem już, że pięknie dzisiaj wyglądasz?- zagadnął blondyn
-Jakieś dziesięć razy-zaśmiała się dziewczyna
-I będę to powtarzał każdego dnia Rosie-uśmiechnął się do niej i otoczył ramieniem-ktoś tu chyba marznie
-Wcale nie-odpowiedziała pociągając nosem
-Wcale tak-szepnął jej do ucha i wskazał ręką na stojące na dziedzińcu sanie- Nie mogę pozwolić żebyś mi zamarzła zanim dojedziemy na miejsce więc zapraszam panią do środka
Onieśmielona Rose niepewnie usadowiła się na miękkiej kanapie i spojrzała z wdzięcznością na Scorpiusa, który okrywał ją właśnie kocem i przyciągał do siebie. Dalej nie mogła uwierzyć jak szybko chłopak zmienił swój stosunek do niej i do innych, jak szybko otwierał się przed nią uchylając kolejnych tajemnic. Bez słowa wtuliła się w jego tors, zachwycając się wonią jego cynamonowych perfum i wysłuchiwała opowieści o przygodach jego i Albusa. Cała droga do Hogsmeade minęła im na przekomarzaniu się kto jest lepszym szukającym i żartowaniu na przeróżne temat, zaczynając od nauczycieli i kończąc na kawałach zaczerpniętych z mugolskich czasopism. Romantyzmu chwili dopełniał śnieg, który pruszył delikatnie przyprawiając Rose o czerwone policzki, które według Malfoya były najbardziej uroczą rzeczą jaka mogła się jej przytrafić. Panna Weasley pogrążona w dąsaniu się i przekonywaniu, że pogarszają jedynie one wygląd jej twarzy, która i tak wygląda już kiepsko nie zauważyła kiedy sanie stanęły przed małym, białym drewnianym domkiem. Wybijał się on zdecydowanie na tle innych domostw w tej okolicy ciepłem i radością jaka od niego biła. Z ceglanego komina uchodził dym, a w małych okienkach otoczonych różowymi okiennicami stały donice z kwiatami. Draco Junior zgrabnie zeskoczył z powozu i kłaniając się podał rękę dziewczynie aby ułatwić jej zejście na ziemię. Jednak zanim się zorientował rudowłosa zeskoczyła sama i ze śmiechem stanęła obok niego
-Mały buntownik-mruknął rozbawiony Scorpius i objąwszy  dziewczynę w talii poprowadził ją brukowaną ścieżką do drzwi- na wszelkie pytania odpowiem Ci w środku, a teraz pozwól mi na małą niespodziankę- powiedział i przewiązał jej oczy czarną wstążką- musisz mi zaufać
-Coś czuję, że źle na tym wyjdę ale zaryzykuję-mruknęła i dała się poprowadzić w głąb mieszkania.
Tuż po przekroczeniu progu ogarnął ją zapach czekolady, świeżo upieczonego ciasta marchewkowego i mokrego drewna. Ta mieszanka kojarzyła się jej ze świątecznymi wieczorami w domu Weasley’ów.  Nie mówiąc nic pozwoliła się poprowadzić dalej po skrzypiącej podłodze, z każdym krokiem jej serce przyspieszało osiągając apogeum rytmu kiedy chłopak bez większego wysiłku podniósł ją z ziemi i delikatnie ułożył na czymś miękkim po czym zdjął jej opaskę z oczu. Znajdowali się w przestronnym salonie, w którym jedynym źródłem światła był kominek z wesoło tańczącym ogniem. W jego blasku mogła dostrzec na błękitnych ścianach ruchome fotografie jakiejś rodziny i oprawione w ramki wycinki gazet. Pozostała część pokoju zalegała w mroku dodając sytuacji intymności i tajemniczości. Na ścianie znajdującej się naprzeciwko kanapy, na której Scorpius ją ułożył rozciągał się ogromny biały ekran do wyświetlania filmów. Wszystkie te elementy jeszcze bardziej przypominały jej o rodzinnym domu i wszystkich świętach i uroczystościach, które spędzali właśnie w taki sposób. Poziom szczęścia wzrósł o kolejne kilka stopni
-Pamiętasz jak opowiadałaś mi o tym, jak spędzasz święta?- zagadnął- bardzo chciałem spędzić tegoroczne właśnie z Tobą więc przygotowałem wcześniejsze Boże Narodzenie. Babcia zgodziła się użyczyć swojego domu- mówiąc to, położył delikatnie na jej kolanach małą czerwoną paczuszkę -mam nadzieję, że się spodoba
Rudowłosa z największą ostrożnością otworzyła pakunek. W środku, na aksamitnym materiale spoczywała złota bransoletka z zawieszką w kształcie miotły, a dokładniej mówiąc jej Błyskawicy 009Y.
-Scorpius.. to jest prześliczne, nie wiem czy mogę to przyjąć pewnie kosztowało majątek
-Nie możesz ale musisz mała. A teraz koniec marudzenia, ja pójdę po czekoladę a Ty wybierz film który obejrzymy jako pierwszy, wszystkie leżą na półce. Ty tutaj rządzisz – powiedział z szelmowskim uśmiechem znikając za drzwiami do kuchni.
Rose powoli wstała i podeszła do półki, od razu rzuciło się w jej oczy zielone pudełko z napisem „Pearl Harbor”. Kochała ten film bardziej niż czekoladę nadzianą piankami więc od razu włożyła go do odtwarzacza i powróciła na kanapę w tym samym momencie w którym Malfoy wrócił z napojami.
-Plus dziesięć punktów za wybór filmu rudzielcu- zażartował i usiadł obok dziewczyny

W tym samym czasie w jednym z gryfońskich dormitorium podenerwowany James odetchnął z ulgą widząc jak Annie nieśmiało otwiera oczy aby zaraz je przymknąć ze zmarszczeniem nosa przez wpadające do pomieszczenia promienie słońca. Pospiesznie zasunął zasłony i usiadł obok szatynki pomagając jej usiąść.
-Cześć ślicznotko, jak się spało?- spytał z troską
-Nie było źle, tylko boli mnie głowa-dziewczyna spojrzała zdziwiona na swoje zabandażowane nadgarstki, a następnie na leki leżące na szafce nocnej- James, tak właściwie to co ja tu robię?
-Pocięłaś się przez tego kretyna ale znalazłem Cię przed nauczycielami i przyniosłem tutaj. Chyba masz już dość kłopotów, prawda?
-Nie wiem jak Ci dziękować… Na jak długo mogę tutaj zostać?
-Lubisz odpowiadać pytaniem na pytanie jak widzę-roześmiał się-jak dla mnie, możesz zostać tutaj na zawsze ale na zajęcia chodzisz z podniesioną głową i nie zwracasz uwagi na Jake’a. Zasługujesz na kogoś lepszego niż on, na kogoś kto się Tobą zajmie i będzie Cię traktował jak ideał wiedząc, że masz swoje małe wady. Masz wielkie serce i powinnaś znaleźć osobę, która nie rozbije go w drobne kawałki.
Serce zabiło jej mocniej, a na policzki wpłynęły ogromne rumieńce. Jak mogła tego nie zauważyć? Jak mogła być taka ślepa? James był przy niej od zawsze, bronił jej i o nią dbał. Kochał ją, a ona za każdym razem odrzucała go zostawiając dla jakiegoś dupka. Powoli odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy. W te idealne zielone oczy pełne troski patrzące na nią  zza prostokątnych okularów. Wszyscy przedstawiciele rodu Potterów wyglądali tak samo: kruczoczarne zmierzwione włosy, wada wzroku, lekki zarost. Chodzące ideały. Annie położyła delikatnie dłoń na policzku Jamesa, czując jak chłopak się w nią wtula
-Na kogoś takiego jak Ty Potter-uśmiechnęła się powoli przybliżając swoją twarz do jego twarzy.
W momencie w którym ich usta złączyły się w pierwszym, nieśmiałym pocałunku James uświadomił sobie jak bardzo kocha te dziewczynę. Przyciągnął ją w swoje ramiona i tym razem pocałował już pewniej, starając się jednym pocałunkiem pokazać jej ile dla niego zdarzy.
Tak, ten dzień był zdecydowanie jednym z najlepszych w całym roku, dla każdego Pottera, Weasleya i Malfoya.

Nie mam słów żeby opisać powód dla którego przestałam pisać. Mam nadzieję że dalej znajdzie się ktoś kto chce czytać moje wypociny.

PS: Dopiero uczę się pisać, więc wszelka krytyka i wskazówki są  mile widziane :3

sobota, 29 marca 2014

ROZDZIAŁ IV

Tak wiem,  jestem okropna. Zrobiłam strasznie długą przerwę w pisaniu, ale moja wena postanowiła się obrazić i nie chciała wrócić. Mało tego zaczęłam trzecią klasę i przygotowania do egzaminów mnie wykańczają więc nie mam czasu na nic. Prawie się poddałam ale dzięki paru osobom wracam do Was J Przy największym szczęściu notki będą pojawiały się co dwa tygodnie.

Rozdział dedykuję Wam moi czytelnicy i ekipie z Mierek, która przez wakacje stała się moją inspiracją i dała wiele nowych pomysłów co do bloga.


Śnieg na dobre zagościł na błoniach Hogwartu,  okrywając białą pierzyną ziemię, kwiaty oraz drzewa. Nawet Bijąca Wierzba nie była w stanie pozbyć się białego puchu i po dniach walki z nim poddała się. W holu zagościły już cztery choinki, każda ustrojona przez inny Dom w jego barwach. Najpiękniejszą choinką została okrzyknięta choinka Krukonów. Udekorowały ją siódme klasy, w jej prostocie tkwiło piękno i harmonia. Granatowe bombki w przeróżnych rozmiarach idealnie współgrały ze srebrnymi łańcuchami starannie owiniętymi wokół drzewka. „Ukoronowano” ją adaptacją diademu Roveny Ravenclaw który co wieczór obsypywał przechodzących uczniów srebrno-granatowym konfetti.   Jednak najweselej prezentowała się czerwono-złota choinka Gryfonów z lewitującymi świeczkami w kształcie Lwów, które potulnie mruczały gdy uczniowie podchodzili by im się przyjrzeć. Każdy rząd gałęzi był strojony przez inny rocznik, każdy był inny i magiczny na swój sposób. Korona drzewa została udekorowana złotą gwiazdą z wygrawerowanym na niej lwem i podpisana przez cały dom Gryffindoru wraz z jego opiekunką. Dzięki kilku zaklęciom profesor Cooper obsypywała ona słodyczami najsmutniejszą osobę przechodzącą obok choinki. Nie trudno było się domyślić, że najczęściej przytrafiało się to Annie. Z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, przestała jeść przez co zaczynała przypominać anorektyczkę. Jej włosy straciły blask, a skóra stała się niemal przezroczysta, wglądała jak widmo. Snuła się niczym cień po korytarzach unikając rozmów z najbliższymi przyjaciółmi, a nawet Jamesem. Udawało jej się maskować zapuchnięte od płaczu oczy pod tonami pudru. Skończyła uważać na lekcjach co prowadziło do ciągłych konfliktów z nauczycielami. Profesor Cooper załamywała ręce, nie pomagały prośby, pocieszenia ani nawet kary czy szlabany, na których zresztą się nie stawiała. Znikała gdzieś zaraz po zajęciach, nawet Mapa Huncwotów nie była w stanie jej odnaleźć. Sama miała już dość tej sytuacji, za każdym razem gdy chciała wyjść do ludzi z uśmiechem trafiała na Jake’a i jego nowe dziewczyny. Opuszczała wzrok i wycofywała się zanim ją zauważyli. W piątek nie udało jej się uciec
- No proszę, proszę kogo my tu mamy- zawył Wood a jego nowa partnerka zachichotała
Panna Crevey udała, że tego nie słyszy i przyspieszyła kroku. Jednak chłopak był szybszy stanął jej na drodze i zmusił do spojrzenia prosto w oczy
-Lepiej mi bez Ciebie, nikt mnie nie ogranicza i nie zmusza do niańczenia go pani  mam-spore -     problemy-emocjonalne. One wszystkie robią to co zechce, nawet czwartoklasistki nie czekają z TYM do siódmej klasy żelazna dziewico.
Jej oczy zaszły łzami, splunęła mu w twarz i pobiegła do łazienki prefektów. Zatkała odpływ w kranie i puściła wodę aby trochę się uspokoić, szum wody zawsze jej pomagał. Osunęła się po ścianie przy wielkim lustrze i załkała. Otarła kantem rękawa łzy i spojrzała na swoje nadgarstki, całe pokryte były bliznami, zarówno starszymi i świeższymi. Każda z nich wyglądała tak samo: A+J=?. Rozzłościło ją to, pod wpływem emocji rozbiła lustro i chwyciła najostrzejszy kawałek. Szybkimi ruchami rozcięła wszystkie poprzednie blizny zakrywając je nowymi napisami : A+J≠∞ oraz A+J≠<3. Przecięła żyłę, krew trysnęła i zaplamiła je ubranie. Uśmiechnęła się błogo i ułożyła wygodnie na podłodze, czując jak po rękach spływa jej gorąca ciecz. Świat zawirował, zemdlała z przekonaniem że to już koniec.
Tymczasem w pewnym dormitorium, pewien brunet jak co wieczór analizował Mapę Huncwotów z nadzieją że znajdzie Annie. Przypatrywał się dokładnie każdemu skrawkowi papirusu, szukając śladów stóp opatrzonych karteczką: Annie Crevey. Znalazł ją zaledwie po pięciu minutach w łazience prefektów na czwartym piętrze, miał dziwne przeczucie, że coś jest nie w porządku. Wsunął mapę i różdżkę do tylniej kieszeni spodni i wybiegł zostawiając otwarte drzwi. Potrącając na schodach i w pokoju wszystkich po kolei wybiegł na korytarz i pognał w stronę schodów, najszybciej jak mógł zbiegał w dół aż dotarł na czwarte piętro. Skręcił w prawo i zaledwie po minucie wymachiwał rękami aby nie wywinąć orła na zalanej podłodze. Już od wejścia woda wymieszana była z krwią, pobladł na twarzy, a jego serce zaczęło bić dziesięć razy szybciej. Gdy dotarł do umywalek zamarło. Annie leżała cała we krwi, blada na twarzy, jej klatka piersiowa nie poruszała się. Padł na kolana i zaczął sprawdzać puls, modlił się aby jeszcze dało się ją odratować. Żyła. Zrzucił z siebie bluzę i zdjął koszulę, po czym podarł ją na kawałki. W mgnieniu oka zrobił prowizoryczne opatrunki by zatamować krwotok i wyjął różdżkę
-Episkey!-wykrzyknął celując w nadgarstek dziewczyny
Zaklęcie było słabe i jedynie trochę zatamowało upływ krwi, zaczął gorączkowo myśleć
-Terego, Vulnera Sananatur, Rennervate, Terego, Vulnera Sananatur, Rennervate ,Terego, Vulnera Sananatur, Rennervate, -mruczał pod nosem, rany oczyściły się z krwi i zasklepiły- Ferula
Pocałował ją w blade czoło, była lodowata, ale żyła. Klatka piersiowa powoli zaczęła się unosić i opadać. Zakręcił wodę w kranie i odetkał odpływ
-Chłoszczyść- machnął w stronę pomieszczenia, które momentalnie wróciło do poprzedniego stanu, wrócił do Annie i okrył jej ramiona bluzą zasłaniając świeżo opatrzony nadgarstek po czym wyniósł z łazienki. Nie zważał na pytające spojrzenia Hogwartczyków, przytulił ją mocniej do piersi i przyspieszył kroku. Wpadł do Pokoju Wspólnego i wbiegł do swojego dormitorium
-Coloportus!- machnął różdżką w stronę drzwi i ułożył dziewczynę bezpiecznie na łóżku. Miał sporo szczęścia posiadając oddzielny pokój, nikt nie mógł jej zobaczyć i donieść profesorom. Była bezpieczna ale słaba. Potrzebowała leków i pożywienia, ale nie mógł zostawić jej samej sobie. Pstryknął palcami, a przed nim zawirowała mała kolorowa postać.
-Elliot!
Elliot był jego prywatnym skrzatem, który sam go odnalazł i nie chciał się odczepić więc go przygarnął. Co miesiąc dostawał od Jamesa komplet ubrań w rozmaite wzory i kolory, dodatki do ubrań i sakiewkę galeonów. Uwielbiał tego skrzata
-Sir!- pisnął uradowany – co mogę dla pana zrobić?
-Potrzebuję dzbanka gorącej czekolady, torebki słodyczy z Hogsmeade, leków na przyspieszone gojenie ran i blizny, przeciwbólowych, środków dezynfekujących i bandaży na wczoraj-podał mu sakiewkę z pieniędzmi- błagam, to ważne
Skrzat popatrzył na niego ze zdziwieniem ale bez słowa zawirował i zniknął z cichym pstryknięciem.


Tymczasem w dormitorium naprzeciwko, pewna rudowłosa piękność chodziła podenerwowana w tę i z powrotem
-Jak można być taką idiotką, no powiedz mi Lilith jak?! –usiadła na kolorowej pościeli i przewróciła się na plecy. Wpatrywała się w polaroidy przyjaciół, którymi ozdobiony był baldachim nad łóżkiem i wspominała zeszły rok szkolny. Wtedy byli jeszcze z nimi Pearl i Carter… Byli bliźniakami, mieli złote loki i ogromne niebieskie oczy. Obydwoje byli bardzo szczupli i wysportowani, grali na pozycji pałkarzy w drużynie. Zawsze można było na tej dwójce polegać, niezależnie od pory potrafili człowieka dosłownie w pięć minut wyprowadzić z głębokiej depresji. Zawsze służyli dobrą radą i rękawem do otarcia łez. Zginęli w wypadku samochodowym w ferie, wracając z ciotką do domu. Pearl była dla Rose niczym druga siostra, rozumiały się bez słów, wiecznie razem, były jednością. Jej stratę przeżyła bardzo mocno. Starała się już o tym nie myśleć więc skupiła wzrok na jej pierwszym zdjęciu z Annie, starała się odtworzyć w pamięci ich pierwsze spotkanie na peronie gdy do okna zastukał czarny orzeł Malfoya. Zdziwiło ją to ale otworzyła okno i wpuściła ptaka do środka, już miała rozpakowywać paczkę którą dostarczył gdy jej Mmailer zaczął pikać
OD: Nieśmiały Ślizgon
DO: Przepiękna Gryfonka
Temat: Hogsmeade
Dochodzą mnie słuchy, że nie masz pomysłu na siebie. Sprawdź paczkę rudzielcu.
PS: Nie musisz dziękować
Zostawiła paczkę na stole i wypuściła ptaka. Przyglądała się każdemu szczegółowi jej pokoj aby nie dać ciekawości wygrać. Zastanawiała się nad przemalowaniem morelowych ścian na kremowe i zastąpienie plakatów z mugolskimi celebrytami plakatami czarodziejskich zespołów. Zdążyła jeszcze rozważyć nakrycie białych paneli jakimś wzorzystym dywanem kiedy ciekawość zwyciężyła.


Szybkim ruchem odpakowała paczkę, w której  leżała idealnie złożona czarna skórzana spódnica, przed kolano, ćwiekowana w pasie.  Była śliczna i doskonale pasowała by do jej zakolanówek zakończonych trupią łapką i bluzą mugolskiego zespołu The Ramones z dekoltem w łódkę. Poszukiwała takiej przez całe wakacje lecz nigdzie nie mogła jej znaleźć. Przymierzyła spódnicę, była idealnie dopasowana do jej bioder. Pisnęła z zachwytu i od razu ubrała cały zestaw, zakręciła się kilka razy przed lustrem i wyciągnęła swój Mmailer
OD:Wiewióra
DO:Marchewa
Temat:Malfoy
Liluś! Gdziekolwiek jesteś, z kimkolwiek właśnie się obściskujesz.. Potrzebuję Cię w dormitorium. JUŻ
Odwdzięczę się
Usiadła na łóżku i zaczęła nerwowo stukać palcami w urządzenie. Zaledwie po pięciu minutach drzwi pokoju otworzyły się z hukiem i wpadła przez  nie burza rudych włosów. Lily Potter, obiekt westchnień każdego czarodzieja w tej szkole od czwartego roku wzwyż. Wysoka jak matka, miała piękne długie chude nogi, kobiece kształty i wystające kości obojczykowe. Długie, rude loki, których zazdrościły jej absolutnie wszystkie dziewczyny w szkole spływały kaskadami na jej blade ramiona. Piegi, zadarty nos, zaróżowione policzki oraz pełne czerwone usta również odziedziczyła po matce. Jedyne co dostała w genach po Harry’m były ogromne, zielone oczy, który spoglądały na Rose z zaciekawieniem
-Chcesz w tym iść? Porąbało Cię?- wykrzyknęła już od progu- wyglądasz jak Matka Boska wiecznie cierpiąca w wydaniu metal. Wyskakuj z tego raz dwa
-Nie rozumiem co Ci się w tym zestawie nie podoba –fuknęła Rose
-Wszystko oprócz tej ślicznej spódnicy, skąd ją wytrzasnęłaś? Jest genialna
-To od Malfoya
-Chłopak ma gust- rzuciła panna Potter i szybkim krokiem podeszła do szafy  i otworzyła ją
Z minuty na minutę sterta ubrań wyrzucona  na łóżko rosła w zastraszającym tempie. Letnie sukienki, koszule, t-shirty, spodnie a nawet świąteczne swetry od babci Molly leżały porozrzucane po całym pokoju. Rudowłosa mruczała coś z niezadowoleniem pod nosem
-Mam dobrą i złą wiadomość- oznajmiła wreszcie-od której zacząć pizdryczku?
-Od złej poproszę-mruknęła Weasley’owna opuszczając zrezygnowana głowę
-Twoja szafa to istna modowa katastrofa. Ale jest jeszcze dobra wiadomość, jestem w stanie to wszystko naprawić. Oto plan na najbliższe parę godzin: dostarczasz mi ostatnie dziesięć numerów czarownicy, manekin i dzbanek kawy z dormitorium, a następnie udajesz się do wanny i wykonujesz wszystkie potrzebne zabiegi żeby wyglądać jutro jak bóstwo. Zrozumiałaś?
-Zwariować z Tobą można Liluś, zamkną mnie przez Ciebie kiedyś w psychiatryku – zaśmiała się Rose znikając za drzwiami.
Wróciła po paru minutach ciągnąc za sobą ogromnego manekina oraz inne ‘niezbędne’ przedmioty rzucając je na środek pokoju. Ku jej zaskoczeniu Lilki nigdzie nie było, a bałagan w pokoju dalej wyglądał tak samo okropnie
-Lil?-wykrzyknęła
-Osusz pachy maleńka i przyczołgaj swój tyłek do łazienki, troszkę zmieniłam plany-usłyszała z łazienki swoją kuzynkę naśladującą męski głos
Widok jej łazienki nieco ją zaskoczył: przy przeciwległej ścianie stała jej biała toaletka zasypana kosmetykami, plastrami z woskiem, przyrządami do pielęgnacji paznokci i brwi oraz innymi rzeczami z których rzadko kiedy korzystała. Z wanny niemal wylewała się piana o owocowym zapachu, a skrzaty domowe rozstawiały na półeczce przeróżne kosmetyki do ciała, włosów i twarzy. Po środku całego tego zamieszania stała najmłodsza z potomstwa Potterów, z rękami na piersiach i uśmiechem satysfakcji rozciągniętym na twarzy.
-Panno Rose Weasley, będziesz pani jeszcze piękniejsza niż jesteś- wykrzyknęła i wskazała jej krzesło przy toaletce- siadaj słonko, zaczynamy
 Z początku przyjemne zabiegi w celu poprawienia urody przerodziły się w ogromne katusze w postaci pielęgnowania skórek przy paznokciach, oczyszczania twarzy czy też depilacji ciała woskiem. Szczytem okazało się usuwanie brwi pincetką
-To naprawdę konieczne? -jęknęła starsza
-Przymknij się, nie wyglądasz już z tymi brwiami jak jaskiniowiec-warknęła młodsza starannie wyrywając ostatni włosek z łuku brwiowego- okay, teraz maszeruj do wanny a ja idę ratować Twoją szafę
-Nienawidzę Cię
-Tak tak, jutro będziesz mi dziękować i obsypywać słodyczami z Miodowego Królestwa-posłała jej buziaka w powietrzu i zamknęła ze sobą drzwi

Woda, szczególnie gorąca, zazwyczaj działała na Rose kojąco. Uciekały jej  z głowy wszelkie problemy i troski, czuła się błogo i mogła się zrelaksować. Jednak dzisiaj tak się nie stało, w głowie kłębiły jej się przeróżne scenariusze jutrzejszego spotkania. Z jednej strony bardzo cieszyła się, że ich relacje po tylu latach ociepliły się, a z drugiej dręczyło ją przeczucie iż jest to kolejny durny zakład bogatych dzieciaków Slytherinu. Wszystkie te myśli odpędziła wizja jej i Malfoya chodzących razem za rękę po szkole, spędzania razem czasu na długich romantycznych pocałunkach, wspólnym oglądaniu filmów i robieniu wszystkich innych rzeczy, które normalne pary zazwyczaj robią. Obrazy pojawiały się nagle, znikąd lecz mimo to były przyjemne i rudowłosa w końcu odprężyła się.
Po spędzeniu półtorej godziny na pławieniu się w wannie, Rose weszła do pokoju. Wszystkie ubrania leżały starannie poukładane w szafie a przed nią stał ogromny manekin ubrany w elegancką koszulę w czerwono-czarną kratę, złoty łańcuch na szyi i śliczną skórzaną spódnicę od Scorpiusa. Na biurku leżał liścik

Należą się dwie duże torby z Miodowego Królestwa, enjoy siostrzyczko
~Lil”
Ruda uśmiechnęła się szeroko i bez namysłu ruszyła w stronę łóżka. Opadła lekko na pachnącą pościel, naciągnęła kołdrę aż pod oczy i zadowolona zasnęła.

Śpij nocą śnij, niech zły sen, niech cię nigdy więcej nie obudzi, teraz śpij, niech dobry Bóg zawsze cię za

rękę trzyma, kiedy ciemny wiatr, porywa spokój siejąc smutek i zwątpienie...