sobota, 25 lipca 2015

ROZDZIAŁ VI



 Patrzysz na nią, jest pogrążona we śnie. Jej drobna klatka piersiowa okryta kocem i twoim spojrzeniem miarowo unosi się i opada. Rude loki leżą w nieładzie na białej poduszce, niektóre opadły na jej idealną twarz więc subtelnie odgarniasz je swoją zimną dłonią. Kiedy wszystkie włosy znalazły się z powrotem na poduszce twoja dłoń zjeżdża na usiane piegami policzki. Miękka, aksamitna skóra wydaje się rozgrzana w kontakcie z twoją lodowatą dłonią. Nagle, jej ogromne brązowe oczy spoglądają na ciebie. I już wiesz. Wiesz, że już nigdy nie będzie tak samo, bo twoje zlodowaciałe serce roztopiło się pod wpływem tej dziewczyny.  Oddech, bicie serca, czas, wszystko przyspiesza z jej spojrzeniem. Ta chwila nigdy nie opuści twojej głowy. Grudniowy poranek, zimowe światło leniwie zagląda przez okna domku ukazując każdy pyłek wirujący w pomieszczeniu. Burza rudych loków współgra z promieniami ukrytego za szarymi chmurami słońca, przechodząc z czerwieni w blond. Słyszysz jak jej rzęsy trzepoczą, starając się przyciemnić obraz odbierany przez oczy. Powoli, z każdym wdechem i wydechem, docierają do ciebie kolejne fakty. Ona jest twoją jedyną, to z nią chcesz dzielić całe swoje życie, chcesz oddawać jej połowę porcji swoich frytek nie oczekując nic w zamian. To ta dziewczyna jest w stanie podnieść cię gdy upadniesz, uczynić każdy twój dzień piękniejszym jednym uśmiechem.
Tak moi państwo, Scorpius Malfoy całym sercem pokochał Rose Weasley, która przed kilkoma sekundami przebudziła się u jego boku. Domek babci był ich schronieniem, a w zasadzie schronieniem uczuć młodzieńca. Kiedy wrócą do Hogwartu od nowa będzie udawał, że to tylko zakład i że rudowłosa piękność nic dla niego nie znaczy.  Do powrotu zostało jeszcze kilka godzin, więc popatrzmy na eksplozję uczuć blondyna, zanim zobaczymy z jakim żalem chowa je do lodówki w swoim sercu.
-Boże Rose, jesteś taka piękna   wyszeptał patrząc w jej duże, lśniące oczy
-Ooo nie Scor, nie masz co liczyć że zrobię ci śniadanie. Takie przekupstwa na mnie nie działają -  roześmiała się dziewczyna. Te słowa pokrzyżowały trochę plany Scorpiusa, lecz nie przeszkodziło mu to w przyciągnięciu jej do swojego torsu.
-Pójdźmy na kompromis, ja robię kawę, a ty tosty - zaśmiał się, składając pocałunek na jej czole
-Ten całus to takie przekupstwo panie Malfoy? Niech będzie, tylko najpierw pokaż mi łazienkę, bo czekolada mnie zdradziła i zalałam się nią cała - mruknęła spoglądając na swoje ubrani
-Mam chyba lepszy pomysł - powiedział ściągając z siebie koszulę-czekam w kuchni

Rose nieśmiało przyjęła koszulę i poczekała aż chłopak zniknie z jej pola widzenia. Delikatnie podniosła ją na wysokość nosa i zaciągnęła się swoim nowym ulubionym zapachem. Nie wiedziała kto stworzył perfumy na bazie cynamonu, ale bez wątpienia był geniuszem. Ubrała się pospiesznie, wciąż delektując się zapachem Scorpiusa i jeszcze raz omiotła pokój spojrzeniem. Całkiem przypadkowo, jej wzrok powędrował na najbardziej oświetloną fotografię na ścianie. Zaciekawiona podeszła bliżej nie zważając na chłód skrzypiącej pod jej stopami podłogi.  Mały Malfoy, ubrany w pluszowy kombinezon przypominający smoka biegł niezdarnie przez pokój do wysokiej brunetki, która czekała na niego z otwartymi ramionami po drugiej stronie przestronnego pokoju. Zdjęcie było drugą sytuacją, w której Rose widziała blondyna tak uśmiechniętego. Od lat obserwowała go, zarówno w towarzystwie jak i w samotności. Intrygował ją. Zimny, skryty w sobie, nie okazywał nigdy żadnych pozytywnych emocji. Chłód bił od chłopaka na metry, obniżając automatycznie temperaturę pomieszczenia, w którym przebywał. W głowie rudowłosej zrodziło się przez te wszystkie lata tylko jedno pytanie: Dlaczego Scorpius Malfoy nie potrafi być szczęśliwy? Nawet teraz, kiedy ich stosunki nie przypominały już frontów Drugiej Wojny Światowej, odpowiedź na to pytanie pozostawała dla niej zagadką.
Machnięciem ręki zakończyła swoje poranne rozterki i postanowiła wyjaśnić tę sprawę z zainteresowanym, przy śniadaniu.
Kuchnia była chyba najmniejszym pomieszczeniem w domku staruszki, ledwo mieściły się w niej dwie osoby. Z drugiej strony, to stłoczenie sprawiało,  że było tu przytulnie i kameralnie. Nie było drogi odwrotu od cielesnego kontaktu przy przygotowywaniu śniadania. Gdy rudowłosa przekroczyła próg kuchni, pan Malfoy gorączkowo przetrząsał wszystkie różowe, drewniane szafki, wyraźnie czegoś szukając
-Co zgubiłeś Sherlocku?
-Nie potrafię tu niczego znaleźć. To jest niemożliwe, moja babcia jest niemożliwa. W tej kuchni możesz przeżyć apokalipsę zombie, wyleczyć każdą chorobę jaka wylęgła się na ten podły świat ale za cholerę nie znajdziesz kawy - mruknął sfrustrowany chłopak, nie odrywając się od poszukiwań
Na twarzy Rose zagościł szeroki uśmiech, taki poważny i zdystansowany arystokrata nie radzi sobie w kuchni z kawą. Przez jej całe ciało przeszła fala ciepła, podeszła od tyłu do blondyna i oplotła go w pasie ramionami. Działanie od razu spotkało się z odpowiedzią. Malfoy drgnął i jak oparzony obrócił się w jej stronę, wytężając siły aby zamaskować zaskoczenie. Objął dziewczynę w talii, dość nieśmiało, nie chciał przyspieszać obrotu spraw
-Droga pani, ma pani do czynienia z fatalnym kucharzem, który nie potrafi nawet odnaleźć puszki z kawą. Czy w ramach rekompensaty dałaby pani zaprosić się na śniadanie w zamkowej kuchni? Podróż tam może być niezwykle niebezpieczna, więc rekomendowane jest pozostanie ode w mnie w odległości nie dłuższej niż moje ramię
-Nie śmiałabym odejść dalej niż połowa długości pańskiej ręki-zaśmiała się-chodź gapo, znam to przejście. Może nawet jako prefekci unikniemy szlabanu
-Mugole mają na to takie fajne powiedzenie.. ale jako książkowa fatalna gapa nie umiem sobie go przypomnieć. W każdym razie, panika jest niewskazana. Jest pani w wybitnie dobrych rękach - uśmiechnął się i poczochrał delikatnie jej włosy
-Ooo nie, czochranie to już przekroczenie wszelkich granic. Zakładaj płaszcz gapo i idziemy, dzisiaj ja dowodzę - powiedziała odwzajemniając uśmiech i wyślizgnęła się szybko do przedpokoju
-Baby - mruknął blondyn i podążył za nią
Poranek był wyjątkowo mroźny, świeży śnieg skrzypiał pod ich nogami. Miasteczko było jeszcze otulone snem, dym niechętnie unosił się z kominów niektórych domostw. Nasi zakochani szli przytuleni do siebie, w kompletnej ciszy. Dla żadnego z nich to milczenie nie było męczące czy też niezręczne. Oboje mieli świadomość szczęścia jakie ich spotkało, umiejętność dzielenia swojego milczenia z drugą osobą jest niezwykle rzadka, ale i taka pożądana. Scorpius Malfoy zaczął na nowo odkrywać siebie, poznawać swoją drugą naturę. Nagle, nie chciał być w centrum zainteresowania, nie obchodziły go imprezy, wystawne bankiety czy szybkie auta, które miały stanowić nagrodę za luki w idealnym życiu rodzinnym. Poczuł, że dobrze  jest mieć kogoś, z kim można pomilczeć. Kogoś kto będzie odciągał twoje myśli od drogich papierosów, które przecież cały czas nosiłeś przy sercu. Chłód skończył grać pierwsze skrzypce w jego sercu. Teraz, do grona symfonii uczuć dołączyła Rose. Na razie poddawała jedynie rytm, uderzając pałeczkami o bęben ciepłych emocji.
-Rose, mogę Cię o coś spytać?
-O ile się nie oświadczasz i nie proponujesz mi wspólnego mieszkania, możesz pytać o co chcesz-mruknęła z przekąsem i pchnęła go w wąską uliczkę - widzę, że z orientacją w terenie też u ciebie słabo
-Co robisz w sylwestra? Pytam, bo ja chyba wrócę do zamku. Nie zniosę całej rodziny na głowie, dziadkowie wariują, kłócą się z ojcem, który później wszystko zapija.. Nie będę się wdawał w szczegóły. Bardzo Cię polubiłem rudzielcu i po prostu jestem ciekaw, czy ktoś z takim sercem i z tak super rodziną chciałby towarzyszyć w nowy rok takiej ofermie jak ja
Dziewczyna spojrzała na niego nieśmiało i przytuliła go jeszcze bardziej. Współczuła mu z całego serca, że nigdy nie doświadczył tak ciepłej rodziny jak jej. Nikt nigdy nie zrobił mu sweterka z pierwszą literą jego imienia na święta, nie upiekł cynamonowych ciastek i nie zaserwował ich do łóżka razem z gorącym kakao. Nikt nigdy nie spędzał z nim całych nocy pod włochatym kocem, na zapadającej się kanapie przed niegasnącym kominkiem. To dziwne, że tak ważne rzeczy docierają w tak mało ważnych chwilach jaką była przeprawa przez kręte, brukowane uliczki Hogsmeade.
-Oh Scor… nie mogę ci obiecać że będę na sto procent ale zrobię wszystko żebyś nie był sam. Jeszcze byś się okaleczył korkiem od szampana - uśmiechnęła się i złożyła ciepły pocałunek na jego lodowatym policzku-a teraz chodź gapo i otwieraj ten właz, bo nie chcę cię zawstydzać swoją siłą-powiedziała wskazując na niepasującą do brukowanej ulicy, metalową klapę.
Wraz z jej uchyleniem do ich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach wilgoci i stęchlizny. Brak oświetlenia również nie zachęcał do wędrówki pod błoniami Hogwartu. Jednak dla każdego ucznia takie przechadzki nie były nowością, w środku wydrążonego w ziemi tunelu można było znaleźć wiele skrytek z jedzeniem, na wypadek małego postoju.  Co kilka metrów na ścianie można było zauważyć ślady twórców tunelu. Tuż przy samym wejściu gości witał napis „Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają przyjemność powitać was w dziele swojego życia. PS: Glizdek, śmierdzisz”. Tunel nie posiadał praktycznie żadnych zakrętów, tuż przy samym końcu należało dotknąć ściany i rozpoznać wydrążony w niej emblemat swojego domu i podążyć za schodami prowadzącymi do poszczególnych Pokoi  Wspólnych. Z pozoru, tylko tam. Jednak, dla stałych  bywalców tego przejścia oczywiste było, że po pokonaniu określonej ilości kroków, można było trafić do każdego miejsca w zamku.
-Hmm.. o ile moje zmysły mnie nie mylą, to dostaniemy dzisiaj kawę karmelową i czekoladowe omlety – szepnął blondyn, skręcając za swoją towarzyszką w wąską szczelinę w tunelu, z której wydobywała się aromatyczna woń śniadania.
Pozostawmy tę dwójkę na jakiś czas w spokoju. Mogę was zapewnić, że ich śniadanie, wyglądało dokładnie tak jak to które spożywamy w leniwe niedziele, nie przejmując się otaczającym nas światem.
Tymczasem w przestronnym gabinecie dyrektora Hogwartu, wieloletnie szyby aż parowały od atmosfery śmiechu, plotek i gorącej imbirowej herbaty. Minerva McGonagall mimo upływu lat, nie straciła ani trochę na  swojej osobowości ani surowym wyrazie twarzy. Jedynymi dostrzegalnymi zmianami były znamiona czasu, pozostawione na jej cerze oraz siwe pasma włosów, zaplecione w luźny warkocz ze względu na porę dnia. Szmaragdowe oraz czarne szaty pozostały niezmienne, jednak jej tiara powoli zaczynała obracać się w proch, przez niezliczoną ilość wypadków, w której z nerwów zsuwała się z głowy na ziemię. Każdego niedzielnego poranka, pani dyrektor zasiadała za swoim dębowym biurkiem, które wiecznie pokryte było stertami pergaminów, księgami i przedmiotami skonfiskowanymi uczniom, wymieniając się….. plotkami z profesor Cooper i profesorem Longbottomem.
-Czy tylko ja zauważyłem nietypowe relacje na linii Malfoy-Weasley? Ron będzie wkurzony gorzej niż po przegranej w szachy, kiedy się dowie – zachichotał profesor zielarstwa
-Mój drogi, odwilż na froncie obserwuję już od początku tego roku. Po dzisiejszej nocy, którą swoją drogą spędzili wspólnie poza zamkiem, napiszą lepszą historię niż Lily i James Potter. Do dzisiaj pamiętam jak ojciec Harrego skończył z potłuczonym tyłkiem, bo w środku nocy zakradał się do damskiego dormitorium – odpowiedziała Minerva dolewając każdemu po kolejnej filiżance herbaty
- To co moi drodzy? Zakłady? – wykrzyknęła podekscytowana profesor Cooper, która również pozwoliła sobie na margines szaleństwa i rozpuściła swoje kruczoczarne włosy- ja obstawiam, że nie dalej jak do walentynek będą ulubioną parą tej szkoły
- Miesiąc przed – wtrącił Neville – jeżeli nie
- Zejdą się w sylwestra – skwitowała McGonagall z aroganckim uśmiechem – przegrany stawia w walentynki ognistą, drugi przegrany kremowe piwo
Czy ktoś wspominał coś o niezwykle surowej i przestrzegającej zasad i konwenansów Minervie McGonagall?
 Owa grudniowa niedziela była dniem ogromnych zmian, które niosły ze sobą ogromne konsekwencje. Zaczynając od tych małych, takich jak wymiana całej garderoby przez małą Lilly Potter, poprzez nowych lokatorów w kuchni, kończąc na ogromnej zmianie jaką była Annie w życiu James’a i James w życiu Annie. Na twarzy dziewczyny, po raz pierwszy od tygodni zagościł szczery uśmiech. Nie był to ten, którym maskowała wszelkie problemy. Był to ten, który wszystkie rozwiązywał, spowodowany przez tego, który go wywołał i wyrzucił w zatracenie większość przeszkód. Nie patrzyła już na swoje nadgarstki jako na drogę ucieczki, bo widziała na nich koszt jaki poniosła za każdą z nich. Mimo największych starań najstarszego potomka Potterów nie była w stanie pozbyć się wszystkich blizn, zdobiących jej blade ramiona. Jednak jego ciepły dotyk, którego doświadczała otulona silnymi ramionami i mocnym zapachem perfum czynił każdą z nich drogą pamiątką, której nie chciała tracić. Zakochani obudzili się równo ze słońcem i postanowili cieszyć się sobą w Pokoju Wspólnym przed kominkiem, póki jeszcze najbardziej oblegana kanapa w tym zamku była wolna. Promienie słoneczne niechętnie wypełniały rubinowe pomieszczenie, jakby chłód panujący na zewnątrz dotykał również ich.
-Ann, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – zagadnął odgarniając jej włosy z szyi, by móc składać na niej pocałunki
Dziewczyna odchyliła delikatnie głowę do tyłu przygryzając wargę, James trafił w jej czuły punkt
-Po tak miłym wstępie na pewno jej nie odrzucę, ale chętnie się dowiem w co się właśnie wpakowałam
-Spędzisz święta w moim domu, a na sylwestra wrócimy do Hogwartu – mruknął – nie masz wyjścia, uschnę  z tęsknoty jeżeli się nie zgodzisz
Wizja poznania sławnego Harrego Pottera i jego rodziny przerażała Annie, uważała się za życiową pokrakę która potrafi się jedynie ośmieszać. Patrząc na James’a, jego wysoką kulturę osobistą, charyzmę i oczytanie mogła jedynie przypuszczać jak wybitna jest jego sławna rodzina. Jako przeciwwagę dla tych myśli, do jej głowy przyszedł obraz jej rodzinnych świąt. Ciasne mieszkanko w bloku, na przedmieściach Londynu.  Ona, jej mama z którymś  z jej tymczasowych chłopaków i kot sąsiadki, sikający po wszystkich ścianach. Jako danie popisowe, rodzicielka kupowała dwa powiększone McZestawy w mugolskiej sieci fastfoodów, każdy z sezonowym ciastkiem spełniającym rolę świątecznego deseru. W domu nie było choinki, pieniędzy ani miłości. Ojciec, który był czarodziejem wyjechał gdy Kate Crevey była w drugim miesiącu ciąży zostawiając ją i swoją nienarodzoną córkę na pastwę mugolskiego losu. Gdy Annie podrosła na tyle, aby zajmować się samą sobą, matka pogrążyła się w narkotykach, alkoholu i grubych, zboczonych anglikach mieszkających na sąsiednich osiedlach. Wizja spędzenia kolejnych takich świąt spowodowała do podjęcia jednoznacznej decyzji
-Jeżeli pozwolisz mi wystąpić w śpiworze, chętnie spędzę z tobą swoje pierwsze prawdziwe święta – uśmiechnęła się i złożyła na ustach chłopaka głęboki pocałunek, czując na swojej brodzie jego kilkudniowy zarost
-Ooo nie, ja i moja mama zabieramy cię na świąteczne zakupy rodziny Potterów. Mugolskie centra handlowe wyglądają obłędnie w tym okresie i zgaduję, że ty będziesz wyglądać równie obłędnie w małej czarnej. I nie, nie masz prawa veta
-Jamesie Syriuszu Potterze, jesteś najbardziej inwazyjnym człowiekiem jakiego znam, który doskonale wie jak wprawić mnie w zakłopotanie. Nie dość że zwalam się do twojego domu właśnie w takim okresie, to jeszcze mam zakłócać waszą rodzinną tradycję? Noł łej, noooooł łej – wykrzyknęła szatynka wbijając panu Potterowi palce pomiędzy żebra, wywołując paralityczny atak śmiechu
Ten, nie pozostając dłużny powędrował rękami wzdłuż ciała panny Crevey i wbił swoje zręczne palce w pachwiny jej kolan. +10 do nokautu przeciwnika i +5 do roli poduszki podczas wspólnego upadku na podłogę. Na nowym polu bitwy to płeć piękna przypuściła kolejny atak, nasyłając oddziały lodowatych dłoni na armię rozgrzanych pleców. Po ryku jaki wydał z siebie poległy, wydawać by się mogło że już po bitwie, gdy nagle, chłopak poderwał się do góry wraz z dziewczyną i przerzucił ją sobie przez ramię i jakby nic wyszedł z dormitorium
-James, pacanie, co ty wryabiasz?! – syknęła Annie przeplatając udawaną złość ze szczerym śmiechem i szeptem
-Idę Cię wykąpać za ten podły atak – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, wesoło podskakując w kierunku łazienki prefektów
Gdy dotarli przed drewniane drzwi w mosiężne zamówienie, chłopak wyszeptał magiczne słówko klucz i pchnął je lekko nogą. Biel bijąca od marmuru, którym zostało wyłożone pomieszczenie, oślepiła na ułamek sekundy zakochanych, jakby dorzucając nutkę niepewności i oczekiwania na spektakularny widok jakim jest ta łazienka. Po wielu remontach, z pewnością stanowiła ucieleśnienie sennych marzeń niejednego architekta. Tuż po przekroczeniu drzwi, chłód bijący od marmurowych ścian otulał cię na powitanie, zmuszając do postawienia kolejnych kroków. Pierwszym elementem rzucającym się w oczy jest ogromna pozłacana wanna, a w zasadzie basen, formą przypominający sześciokąt. Unoszące się nad nim liczne pozłacane krany, przez swoje ułożenie wyglądają jak organy kościelne. Jedno słowo, a wszystkie kurki magicznie przekręcają się w prawo uwalniając wodospad kolorowej wody i eksplozję zapachów. W przeciągu kilku sekund pomieszczenie wypełnia aromatyczna para, która matuje rząd ogromnych witraży, budząc postacie z nich do życia. Niezależnie od tego ile razy się tutaj wejdzie, każda kolejna wizyta będzie zachwycać jak pierwsza.
Pan Potter delikatnie postawił swoją lubą na chłodnej posadce, cały czas trzymając w dłoniach jej drobne ramiona. Dziewczyna stała nieruchomo czekając na kolejny ruch kruczoczarnego. James, uznał to za aprobatę swoich działań i delikatnie, nie spiesząc się sięgnął do wystających bioder, okrytych aksamitną skórą. Drobnymi ruchami, jednocześnie gładził skórę i podciągał ku górze koszulkę dziewczyny, która nie pozostawała już dłużej obojętna na działania swojego adoratora i subtelnie wzniosła ręce ku górze, pozbywając się górnej części ubrania. Obróciła się na pięcie i spojrzała w górę w te idealne zielone oczy, kładąc na policzku chłopaka swoją małą dłoń. Taniec ich języków splótł się ze zmysłowym zdobieniem posadzki elementami garderoby i powolną drogą w kierunku gorącej, porannej kąpieli.
Jednak feralna niedziela nie była dniem przeznaczonym jedynie na przyjemne zmiany. W wieży ślizgonów pewna drobna i jakże droga sercu kolejnemu z Potterów osóbka, wyprzedziła niepotrzebnie czas, niepotrzebnie podsłuchując zza drzwi rozmowy dwóch przyjaciół
-To jak Al, wybrałeś już obiekt z którym podzielisz łoże podczas swojej sromotnej porażki – zagadnął pierwszy głos, od którego biła pewność siebie
-Ku twojej uciesze tak, mam tylko nadzieję że jej zdolności co do nocnej rozrywki są przeciwieństwem poziomu, jaki prezentuje jej twarz – odparł z przekąsem drugi głos
W jednej chwili, tak małe serce potrafi pęc na niezliczoną ilość kawałków, tak wiele razy już sklejanych, nie pozostawiając żadnych śladów w postaci łez. Kłamstwa, które sobie powtarzamy, potrafią w najgorszych chwilach przywołać uśmiech na twarz i dać siłę do ślepej wiary, że te słowa zostały błędnie zinterpretowane lub wypowiedziane w celu zmiany tematu.


Taaak! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, rozdział pojawił się w miarę w czasie i może  nie jest najgorszy J życzę miłej lektury i kolejny raz dziękuję za miłe komentarze jakie otrzymuję :3
Niestety kolejny rozdział pojawi się za około trzy tygodnie, bo wyruszam na podbój dzikiej krainy jaką są Mazury. Mam nadzieję, że wszyscy mają udane lato! I przepraszam, że ciągle zmieniam kolor czcionki ale nie mogę zapamiętać którego używam..Tak, niezła fajtłapa ze mnie..