Tak wiem, jestem okropna. Zrobiłam strasznie długą przerwę w pisaniu, ale moja wena postanowiła się obrazić i nie chciała wrócić. Mało tego zaczęłam trzecią klasę i przygotowania do egzaminów mnie wykańczają więc nie mam czasu na nic. Prawie się poddałam ale dzięki paru osobom wracam do Was J Przy największym szczęściu notki będą pojawiały się co dwa tygodnie.
Rozdział dedykuję Wam moi czytelnicy i ekipie z Mierek, która przez wakacje stała się moją inspiracją i dała wiele nowych pomysłów co do bloga.
Śnieg na dobre zagościł na błoniach Hogwartu, okrywając białą pierzyną ziemię, kwiaty oraz
drzewa. Nawet Bijąca Wierzba nie była w stanie pozbyć się białego puchu i po
dniach walki z nim poddała się. W holu zagościły już cztery choinki, każda
ustrojona przez inny Dom w jego barwach. Najpiękniejszą choinką została
okrzyknięta choinka Krukonów. Udekorowały ją siódme klasy, w jej prostocie
tkwiło piękno i harmonia. Granatowe bombki w przeróżnych rozmiarach idealnie
współgrały ze srebrnymi łańcuchami starannie owiniętymi wokół drzewka.
„Ukoronowano” ją adaptacją diademu Roveny Ravenclaw który co wieczór obsypywał
przechodzących uczniów srebrno-granatowym konfetti. Jednak
najweselej prezentowała się czerwono-złota choinka Gryfonów z lewitującymi
świeczkami w kształcie Lwów, które potulnie mruczały gdy uczniowie podchodzili
by im się przyjrzeć. Każdy rząd gałęzi był strojony przez inny rocznik, każdy
był inny i magiczny na swój sposób. Korona drzewa została udekorowana złotą
gwiazdą z wygrawerowanym na niej lwem i podpisana przez cały dom Gryffindoru
wraz z jego opiekunką. Dzięki kilku zaklęciom profesor Cooper obsypywała ona
słodyczami najsmutniejszą osobę przechodzącą obok choinki. Nie trudno było się
domyślić, że najczęściej przytrafiało się to Annie. Z dnia na dzień wyglądała
coraz gorzej, przestała jeść przez co zaczynała przypominać anorektyczkę. Jej
włosy straciły blask, a skóra stała się niemal przezroczysta, wglądała jak
widmo. Snuła się niczym cień po korytarzach unikając rozmów z najbliższymi
przyjaciółmi, a nawet Jamesem. Udawało jej się maskować zapuchnięte od płaczu
oczy pod tonami pudru. Skończyła uważać na lekcjach co prowadziło do ciągłych
konfliktów z nauczycielami. Profesor Cooper załamywała ręce, nie pomagały
prośby, pocieszenia ani nawet kary czy szlabany, na których zresztą się nie
stawiała. Znikała gdzieś zaraz po zajęciach, nawet Mapa Huncwotów nie była w
stanie jej odnaleźć. Sama miała już dość tej sytuacji, za każdym razem gdy
chciała wyjść do ludzi z uśmiechem trafiała na Jake’a i jego nowe dziewczyny.
Opuszczała wzrok i wycofywała się zanim ją zauważyli. W piątek nie udało jej
się uciec
- No proszę, proszę kogo my tu mamy- zawył Wood a jego nowa
partnerka zachichotała
Panna Crevey udała, że tego nie słyszy i przyspieszyła
kroku. Jednak chłopak był szybszy stanął jej na drodze i zmusił do spojrzenia
prosto w oczy
-Lepiej mi bez Ciebie, nikt mnie nie ogranicza i nie zmusza
do niańczenia go pani mam-spore - problemy-emocjonalne. One wszystkie robią
to co zechce, nawet czwartoklasistki nie czekają z TYM do siódmej klasy żelazna
dziewico.
Jej oczy zaszły łzami, splunęła mu w twarz i pobiegła do
łazienki prefektów. Zatkała odpływ w kranie i puściła wodę aby trochę się
uspokoić, szum wody zawsze jej pomagał. Osunęła się po ścianie przy wielkim
lustrze i załkała. Otarła kantem rękawa łzy i spojrzała na swoje nadgarstki,
całe pokryte były bliznami, zarówno starszymi i świeższymi. Każda z nich
wyglądała tak samo: A+J=?. Rozzłościło ją to, pod wpływem emocji rozbiła lustro
i chwyciła najostrzejszy kawałek. Szybkimi ruchami rozcięła wszystkie
poprzednie blizny zakrywając je nowymi napisami : A+J≠∞ oraz A+J≠<3.
Przecięła żyłę, krew trysnęła i zaplamiła je ubranie. Uśmiechnęła się błogo i
ułożyła wygodnie na podłodze, czując jak po rękach spływa jej gorąca ciecz.
Świat zawirował, zemdlała z przekonaniem że to już koniec.
Tymczasem w pewnym dormitorium, pewien brunet jak co wieczór
analizował Mapę Huncwotów z nadzieją że znajdzie Annie. Przypatrywał się
dokładnie każdemu skrawkowi papirusu, szukając śladów stóp opatrzonych
karteczką: Annie Crevey. Znalazł ją zaledwie po pięciu minutach w łazience
prefektów na czwartym piętrze, miał dziwne przeczucie, że coś jest nie w
porządku. Wsunął mapę i różdżkę do tylniej kieszeni spodni i wybiegł
zostawiając otwarte drzwi. Potrącając na schodach i w pokoju wszystkich po
kolei wybiegł na korytarz i pognał w stronę schodów, najszybciej jak mógł
zbiegał w dół aż dotarł na czwarte piętro. Skręcił w prawo i zaledwie po
minucie wymachiwał rękami aby nie wywinąć orła na zalanej podłodze. Już od
wejścia woda wymieszana była z krwią, pobladł na twarzy, a jego serce zaczęło
bić dziesięć razy szybciej. Gdy dotarł do umywalek zamarło. Annie leżała cała
we krwi, blada na twarzy, jej klatka piersiowa nie poruszała się. Padł na kolana
i zaczął sprawdzać puls, modlił się aby jeszcze dało się ją odratować. Żyła.
Zrzucił z siebie bluzę i zdjął koszulę, po czym podarł ją na kawałki. W
mgnieniu oka zrobił prowizoryczne opatrunki by zatamować krwotok i wyjął
różdżkę
-Episkey!-wykrzyknął celując w nadgarstek dziewczyny
Zaklęcie było słabe i jedynie trochę zatamowało upływ krwi,
zaczął gorączkowo myśleć
-Terego, Vulnera Sananatur, Rennervate, Terego, Vulnera
Sananatur, Rennervate ,Terego, Vulnera Sananatur, Rennervate, -mruczał pod
nosem, rany oczyściły się z krwi i zasklepiły- Ferula
Pocałował ją w blade czoło, była lodowata, ale żyła. Klatka
piersiowa powoli zaczęła się unosić i opadać. Zakręcił wodę w kranie i odetkał
odpływ
-Chłoszczyść- machnął w stronę pomieszczenia, które
momentalnie wróciło do poprzedniego stanu, wrócił do Annie i okrył jej ramiona
bluzą zasłaniając świeżo opatrzony nadgarstek po czym wyniósł z łazienki. Nie
zważał na pytające spojrzenia Hogwartczyków, przytulił ją mocniej do piersi i
przyspieszył kroku. Wpadł do Pokoju Wspólnego i wbiegł do swojego dormitorium
-Coloportus!- machnął różdżką w stronę drzwi i ułożył
dziewczynę bezpiecznie na łóżku. Miał sporo szczęścia posiadając oddzielny
pokój, nikt nie mógł jej zobaczyć i donieść profesorom. Była bezpieczna ale słaba.
Potrzebowała leków i pożywienia, ale nie mógł zostawić jej samej sobie.
Pstryknął palcami, a przed nim zawirowała mała kolorowa postać.
-Elliot!
Elliot był jego prywatnym skrzatem, który sam go odnalazł i
nie chciał się odczepić więc go przygarnął. Co miesiąc dostawał od Jamesa
komplet ubrań w rozmaite wzory i kolory, dodatki do ubrań i sakiewkę galeonów.
Uwielbiał tego skrzata
-Sir!- pisnął uradowany – co mogę dla pana zrobić?
-Potrzebuję dzbanka gorącej czekolady, torebki słodyczy z
Hogsmeade, leków na przyspieszone gojenie ran i blizny, przeciwbólowych,
środków dezynfekujących i bandaży na wczoraj-podał mu sakiewkę z pieniędzmi-
błagam, to ważne
Skrzat popatrzył na niego ze zdziwieniem ale bez słowa
zawirował i zniknął z cichym pstryknięciem.
Tymczasem w dormitorium naprzeciwko, pewna rudowłosa
piękność chodziła podenerwowana w tę i z powrotem
-Jak można być taką idiotką, no powiedz mi Lilith jak?!
–usiadła na kolorowej pościeli i przewróciła się na plecy. Wpatrywała się w
polaroidy przyjaciół, którymi ozdobiony był baldachim nad łóżkiem i wspominała
zeszły rok szkolny. Wtedy byli jeszcze z nimi Pearl i Carter… Byli bliźniakami,
mieli złote loki i ogromne niebieskie oczy. Obydwoje byli bardzo szczupli i
wysportowani, grali na pozycji pałkarzy w drużynie. Zawsze można było na tej
dwójce polegać, niezależnie od pory potrafili człowieka dosłownie w pięć minut
wyprowadzić z głębokiej depresji. Zawsze służyli dobrą radą i rękawem do
otarcia łez. Zginęli w wypadku samochodowym w ferie, wracając z ciotką do domu.
Pearl była dla Rose niczym druga siostra, rozumiały się bez słów, wiecznie
razem, były jednością. Jej stratę przeżyła bardzo mocno. Starała się już o tym
nie myśleć więc skupiła wzrok na jej pierwszym zdjęciu z Annie, starała się
odtworzyć w pamięci ich pierwsze spotkanie na peronie gdy do okna zastukał
czarny orzeł Malfoya. Zdziwiło ją to ale otworzyła okno i wpuściła ptaka do
środka, już miała rozpakowywać paczkę którą dostarczył gdy jej Mmailer zaczął
pikać
OD: Nieśmiały Ślizgon
DO: Przepiękna Gryfonka
Temat: Hogsmeade
Dochodzą mnie słuchy, że nie masz pomysłu na siebie. Sprawdź
paczkę rudzielcu.
PS: Nie musisz dziękować
Zostawiła paczkę na stole i wypuściła ptaka. Przyglądała się
każdemu szczegółowi jej pokoj aby nie dać ciekawości wygrać. Zastanawiała się
nad przemalowaniem morelowych ścian na kremowe i zastąpienie plakatów z
mugolskimi celebrytami plakatami czarodziejskich zespołów. Zdążyła jeszcze rozważyć
nakrycie białych paneli jakimś wzorzystym dywanem kiedy ciekawość zwyciężyła.
Szybkim ruchem odpakowała paczkę, w której leżała idealnie złożona czarna skórzana
spódnica, przed kolano, ćwiekowana w pasie.
Była śliczna i doskonale pasowała by do jej zakolanówek zakończonych
trupią łapką i bluzą mugolskiego zespołu The Ramones z dekoltem w łódkę.
Poszukiwała takiej przez całe wakacje lecz nigdzie nie mogła jej znaleźć.
Przymierzyła spódnicę, była idealnie dopasowana do jej bioder. Pisnęła z
zachwytu i od razu ubrała cały zestaw, zakręciła się kilka razy przed lustrem i
wyciągnęła swój Mmailer
OD:Wiewióra
DO:Marchewa
Temat:Malfoy
Liluś! Gdziekolwiek jesteś, z kimkolwiek właśnie się
obściskujesz.. Potrzebuję Cię w dormitorium. JUŻ
Odwdzięczę się
Usiadła na łóżku i zaczęła nerwowo stukać palcami w
urządzenie. Zaledwie po pięciu minutach drzwi pokoju otworzyły się z hukiem i
wpadła przez nie burza rudych włosów.
Lily Potter, obiekt westchnień każdego czarodzieja w tej szkole od czwartego
roku wzwyż. Wysoka jak matka, miała piękne długie chude nogi, kobiece kształty
i wystające kości obojczykowe. Długie, rude loki, których zazdrościły jej
absolutnie wszystkie dziewczyny w szkole spływały kaskadami na jej blade
ramiona. Piegi, zadarty nos, zaróżowione policzki oraz pełne czerwone usta
również odziedziczyła po matce. Jedyne co dostała w genach po Harry’m były
ogromne, zielone oczy, który spoglądały na Rose z zaciekawieniem
-Chcesz w tym iść? Porąbało Cię?- wykrzyknęła już od progu-
wyglądasz jak Matka Boska wiecznie cierpiąca w wydaniu metal. Wyskakuj z tego
raz dwa
-Nie rozumiem co Ci się w tym zestawie nie podoba –fuknęła
Rose
-Wszystko oprócz tej ślicznej spódnicy, skąd ją
wytrzasnęłaś? Jest genialna
-To od Malfoya
-Chłopak ma gust- rzuciła panna Potter i szybkim krokiem
podeszła do szafy i otworzyła ją
Z minuty na minutę sterta ubrań wyrzucona na łóżko rosła w zastraszającym tempie.
Letnie sukienki, koszule, t-shirty, spodnie a nawet świąteczne swetry od babci
Molly leżały porozrzucane po całym pokoju. Rudowłosa mruczała coś z
niezadowoleniem pod nosem
-Mam dobrą i złą wiadomość- oznajmiła wreszcie-od której
zacząć pizdryczku?
-Od złej poproszę-mruknęła Weasley’owna opuszczając
zrezygnowana głowę
-Twoja szafa to istna modowa katastrofa. Ale jest jeszcze
dobra wiadomość, jestem w stanie to wszystko naprawić. Oto plan na najbliższe
parę godzin: dostarczasz mi ostatnie dziesięć numerów czarownicy, manekin i
dzbanek kawy z dormitorium, a następnie udajesz się do wanny i wykonujesz
wszystkie potrzebne zabiegi żeby wyglądać jutro jak bóstwo. Zrozumiałaś?
-Zwariować z Tobą można Liluś, zamkną mnie przez Ciebie
kiedyś w psychiatryku – zaśmiała się Rose znikając za drzwiami.
Wróciła po paru minutach ciągnąc za sobą ogromnego manekina
oraz inne ‘niezbędne’ przedmioty rzucając je na środek pokoju. Ku jej
zaskoczeniu Lilki nigdzie nie było, a bałagan w pokoju dalej wyglądał tak samo
okropnie
-Lil?-wykrzyknęła
-Osusz pachy maleńka i przyczołgaj swój tyłek do łazienki,
troszkę zmieniłam plany-usłyszała z łazienki swoją kuzynkę naśladującą męski
głos
Widok jej łazienki nieco ją zaskoczył: przy przeciwległej
ścianie stała jej biała toaletka zasypana kosmetykami, plastrami z woskiem,
przyrządami do pielęgnacji paznokci i brwi oraz innymi rzeczami z których
rzadko kiedy korzystała. Z wanny niemal wylewała się piana o owocowym zapachu,
a skrzaty domowe rozstawiały na półeczce przeróżne kosmetyki do ciała, włosów i
twarzy. Po środku całego tego zamieszania stała najmłodsza z potomstwa
Potterów, z rękami na piersiach i uśmiechem satysfakcji rozciągniętym na
twarzy.
-Panno Rose Weasley, będziesz pani jeszcze piękniejsza niż
jesteś- wykrzyknęła i wskazała jej krzesło przy toaletce- siadaj słonko,
zaczynamy
Z początku
przyjemne zabiegi w celu poprawienia urody przerodziły się w ogromne katusze w
postaci pielęgnowania skórek przy paznokciach, oczyszczania twarzy czy też
depilacji ciała woskiem. Szczytem okazało się usuwanie brwi pincetką
-To naprawdę konieczne?
-jęknęła starsza
-Przymknij się, nie
wyglądasz już z tymi brwiami jak jaskiniowiec-warknęła młodsza starannie
wyrywając ostatni włosek z łuku brwiowego- okay, teraz maszeruj do wanny a ja
idę ratować Twoją szafę
-Nienawidzę Cię
-Tak tak, jutro będziesz
mi dziękować i obsypywać słodyczami z Miodowego Królestwa-posłała jej buziaka w
powietrzu i zamknęła ze sobą drzwi
Woda, szczególnie
gorąca, zazwyczaj działała na Rose kojąco. Uciekały jej z głowy wszelkie
problemy i troski, czuła się błogo i mogła się zrelaksować. Jednak dzisiaj tak
się nie stało, w głowie kłębiły jej się przeróżne scenariusze jutrzejszego
spotkania. Z jednej strony bardzo cieszyła się, że ich relacje po tylu latach
ociepliły się, a z drugiej dręczyło ją przeczucie iż jest to kolejny durny
zakład bogatych dzieciaków Slytherinu. Wszystkie te myśli odpędziła wizja jej i
Malfoya chodzących razem za rękę po szkole, spędzania razem czasu na długich
romantycznych pocałunkach, wspólnym oglądaniu filmów i robieniu wszystkich
innych rzeczy, które normalne pary zazwyczaj robią. Obrazy pojawiały się nagle,
znikąd lecz mimo to były przyjemne i rudowłosa w końcu odprężyła się.
Po spędzeniu półtorej
godziny na pławieniu się w wannie, Rose weszła do pokoju. Wszystkie ubrania
leżały starannie poukładane w szafie a przed nią stał ogromny manekin ubrany w
elegancką koszulę w czerwono-czarną kratę, złoty łańcuch na szyi i śliczną
skórzaną spódnicę od Scorpiusa. Na biurku leżał liścik
„Należą się dwie duże
torby z Miodowego Królestwa, enjoy siostrzyczko
~Lil”
Ruda
uśmiechnęła się szeroko i bez namysłu ruszyła w stronę łóżka. Opadła lekko na
pachnącą pościel, naciągnęła kołdrę aż pod oczy i zadowolona zasnęła.
„Śpij nocą śnij, niech zły sen,
niech cię nigdy więcej nie obudzi,
teraz śpij, niech dobry Bóg zawsze cię za
rękę trzyma, kiedy
ciemny wiatr, porywa spokój siejąc
smutek i zwątpienie...”