Patrzysz na nią, jest
pogrążona we śnie. Jej drobna klatka piersiowa okryta kocem i twoim spojrzeniem
miarowo unosi się i opada. Rude loki leżą w nieładzie na białej poduszce,
niektóre opadły na jej idealną twarz więc subtelnie odgarniasz je swoją zimną dłonią.
Kiedy wszystkie włosy znalazły się z powrotem na poduszce twoja dłoń zjeżdża na
usiane piegami policzki. Miękka, aksamitna skóra wydaje się rozgrzana w
kontakcie z twoją lodowatą dłonią. Nagle, jej ogromne brązowe oczy spoglądają
na ciebie. I już wiesz. Wiesz, że już nigdy nie będzie tak samo, bo twoje
zlodowaciałe serce roztopiło się pod wpływem tej dziewczyny. Oddech, bicie serca, czas, wszystko
przyspiesza z jej spojrzeniem. Ta chwila nigdy nie opuści twojej głowy.
Grudniowy poranek, zimowe światło leniwie zagląda przez okna domku ukazując
każdy pyłek wirujący w pomieszczeniu. Burza rudych loków współgra z promieniami
ukrytego za szarymi chmurami słońca, przechodząc z czerwieni w blond. Słyszysz
jak jej rzęsy trzepoczą, starając się przyciemnić obraz odbierany przez oczy.
Powoli, z każdym wdechem i wydechem, docierają do ciebie kolejne fakty. Ona
jest twoją jedyną, to z nią chcesz dzielić całe swoje życie, chcesz oddawać jej
połowę porcji swoich frytek nie oczekując nic w zamian. To ta dziewczyna jest w
stanie podnieść cię gdy upadniesz, uczynić każdy twój dzień piękniejszym jednym
uśmiechem.
Tak moi państwo, Scorpius Malfoy całym sercem pokochał Rose
Weasley, która przed kilkoma sekundami przebudziła się u jego boku. Domek babci
był ich schronieniem, a w zasadzie schronieniem uczuć młodzieńca. Kiedy wrócą
do Hogwartu od nowa będzie udawał, że to tylko zakład i że rudowłosa piękność
nic dla niego nie znaczy. Do powrotu
zostało jeszcze kilka godzin, więc popatrzmy na eksplozję uczuć blondyna, zanim
zobaczymy z jakim żalem chowa je do lodówki w swoim sercu.
-Boże Rose, jesteś taka piękna – wyszeptał patrząc w jej duże, lśniące oczy
-Ooo nie Scor, nie masz co liczyć że zrobię ci śniadanie.
Takie przekupstwa na mnie nie działają -
roześmiała się dziewczyna. Te słowa pokrzyżowały trochę plany Scorpiusa,
lecz nie przeszkodziło mu to w przyciągnięciu jej do swojego torsu.
-Pójdźmy na kompromis, ja robię kawę, a ty tosty - zaśmiał
się, składając pocałunek na jej czole
-Ten całus to takie przekupstwo panie Malfoy? Niech będzie,
tylko najpierw pokaż mi łazienkę, bo czekolada mnie zdradziła i zalałam się nią
cała - mruknęła spoglądając na swoje ubrani
-Mam chyba lepszy pomysł - powiedział ściągając z siebie
koszulę-czekam w kuchni
Rose nieśmiało przyjęła koszulę i poczekała aż chłopak zniknie
z jej pola widzenia. Delikatnie podniosła ją na wysokość nosa i zaciągnęła się
swoim nowym ulubionym zapachem. Nie wiedziała kto stworzył perfumy na bazie
cynamonu, ale bez wątpienia był geniuszem. Ubrała się pospiesznie, wciąż
delektując się zapachem Scorpiusa i jeszcze raz omiotła pokój spojrzeniem.
Całkiem przypadkowo, jej wzrok powędrował na najbardziej oświetloną fotografię
na ścianie. Zaciekawiona podeszła bliżej nie zważając na chłód skrzypiącej pod
jej stopami podłogi. Mały Malfoy, ubrany
w pluszowy kombinezon przypominający smoka biegł niezdarnie przez pokój do
wysokiej brunetki, która czekała na niego z otwartymi ramionami po drugiej
stronie przestronnego pokoju. Zdjęcie było drugą sytuacją, w której Rose widziała
blondyna tak uśmiechniętego. Od lat obserwowała go, zarówno w towarzystwie jak
i w samotności. Intrygował ją. Zimny, skryty w sobie, nie okazywał nigdy
żadnych pozytywnych emocji. Chłód bił od chłopaka na metry, obniżając
automatycznie temperaturę pomieszczenia, w którym przebywał. W głowie
rudowłosej zrodziło się przez te wszystkie lata tylko jedno pytanie: Dlaczego
Scorpius Malfoy nie potrafi być szczęśliwy? Nawet teraz, kiedy ich stosunki nie
przypominały już frontów Drugiej Wojny Światowej, odpowiedź na to pytanie
pozostawała dla niej zagadką.
Machnięciem ręki zakończyła swoje poranne rozterki i
postanowiła wyjaśnić tę sprawę z zainteresowanym, przy śniadaniu.
Kuchnia była chyba najmniejszym pomieszczeniem w domku
staruszki, ledwo mieściły się w niej dwie osoby. Z drugiej strony, to
stłoczenie sprawiało, że było tu
przytulnie i kameralnie. Nie było drogi odwrotu od cielesnego kontaktu przy
przygotowywaniu śniadania. Gdy rudowłosa przekroczyła próg kuchni, pan Malfoy
gorączkowo przetrząsał wszystkie różowe, drewniane szafki, wyraźnie czegoś
szukając
-Co zgubiłeś Sherlocku?
-Nie potrafię tu niczego znaleźć. To jest niemożliwe, moja
babcia jest niemożliwa. W tej kuchni możesz przeżyć apokalipsę zombie, wyleczyć
każdą chorobę jaka wylęgła się na ten podły świat ale za cholerę nie znajdziesz
kawy - mruknął sfrustrowany chłopak, nie odrywając się od poszukiwań
Na twarzy Rose zagościł szeroki uśmiech, taki poważny i
zdystansowany arystokrata nie radzi sobie w kuchni z kawą. Przez jej całe ciało
przeszła fala ciepła, podeszła od tyłu do blondyna i oplotła go w pasie
ramionami. Działanie od razu spotkało się z odpowiedzią. Malfoy drgnął i jak
oparzony obrócił się w jej stronę, wytężając siły aby zamaskować zaskoczenie.
Objął dziewczynę w talii, dość nieśmiało, nie chciał przyspieszać obrotu spraw
-Droga pani, ma pani do czynienia z fatalnym kucharzem,
który nie potrafi nawet odnaleźć puszki z kawą. Czy w ramach rekompensaty
dałaby pani zaprosić się na śniadanie w zamkowej kuchni? Podróż tam może być
niezwykle niebezpieczna, więc rekomendowane jest pozostanie ode w mnie w
odległości nie dłuższej niż moje ramię
-Nie śmiałabym odejść dalej niż połowa długości pańskiej
ręki-zaśmiała się-chodź gapo, znam to przejście. Może nawet jako prefekci
unikniemy szlabanu
-Mugole mają na to takie fajne powiedzenie.. ale jako
książkowa fatalna gapa nie umiem sobie go przypomnieć. W każdym razie, panika
jest niewskazana. Jest pani w wybitnie dobrych rękach - uśmiechnął się i
poczochrał delikatnie jej włosy
-Ooo nie, czochranie to już przekroczenie wszelkich granic.
Zakładaj płaszcz gapo i idziemy, dzisiaj ja dowodzę - powiedziała
odwzajemniając uśmiech i wyślizgnęła się szybko do przedpokoju
-Baby - mruknął blondyn i podążył za nią
Poranek był wyjątkowo mroźny, świeży śnieg skrzypiał pod ich
nogami. Miasteczko było jeszcze otulone snem, dym niechętnie unosił się z
kominów niektórych domostw. Nasi zakochani szli przytuleni do siebie, w
kompletnej ciszy. Dla żadnego z nich to milczenie nie było męczące czy też
niezręczne. Oboje mieli świadomość szczęścia jakie ich spotkało, umiejętność
dzielenia swojego milczenia z drugą osobą jest niezwykle rzadka, ale i taka
pożądana. Scorpius Malfoy zaczął na nowo odkrywać siebie, poznawać swoją drugą
naturę. Nagle, nie chciał być w centrum zainteresowania, nie obchodziły go
imprezy, wystawne bankiety czy szybkie auta, które miały stanowić nagrodę za
luki w idealnym życiu rodzinnym. Poczuł, że dobrze jest mieć kogoś, z kim można pomilczeć. Kogoś
kto będzie odciągał twoje myśli od drogich papierosów, które przecież cały czas
nosiłeś przy sercu. Chłód skończył grać pierwsze skrzypce w jego sercu. Teraz,
do grona symfonii uczuć dołączyła Rose. Na razie poddawała jedynie rytm,
uderzając pałeczkami o bęben ciepłych emocji.
-Rose, mogę Cię o coś spytać?
-O ile się nie oświadczasz i nie proponujesz mi wspólnego
mieszkania, możesz pytać o co chcesz-mruknęła z przekąsem i pchnęła go w wąską
uliczkę - widzę, że z orientacją w terenie też u ciebie słabo
-Co robisz w sylwestra? Pytam, bo ja chyba wrócę do zamku. Nie
zniosę całej rodziny na głowie, dziadkowie wariują, kłócą się z ojcem, który
później wszystko zapija.. Nie będę się wdawał w szczegóły. Bardzo Cię polubiłem
rudzielcu i po prostu jestem ciekaw, czy ktoś z takim sercem i z tak super
rodziną chciałby towarzyszyć w nowy rok takiej ofermie jak ja
Dziewczyna spojrzała na niego nieśmiało i przytuliła go
jeszcze bardziej. Współczuła mu z całego serca, że nigdy nie doświadczył tak
ciepłej rodziny jak jej. Nikt nigdy nie zrobił mu sweterka z pierwszą literą
jego imienia na święta, nie upiekł cynamonowych ciastek i nie zaserwował ich do
łóżka razem z gorącym kakao. Nikt nigdy nie spędzał z nim całych nocy pod
włochatym kocem, na zapadającej się kanapie przed niegasnącym kominkiem. To
dziwne, że tak ważne rzeczy docierają w tak mało ważnych chwilach jaką była
przeprawa przez kręte, brukowane uliczki Hogsmeade.
-Oh Scor… nie mogę ci obiecać że będę na sto procent ale
zrobię wszystko żebyś nie był sam. Jeszcze byś się okaleczył korkiem od
szampana - uśmiechnęła się i złożyła ciepły pocałunek na jego lodowatym
policzku-a teraz chodź gapo i otwieraj ten właz, bo nie chcę cię zawstydzać
swoją siłą-powiedziała wskazując na niepasującą do brukowanej ulicy, metalową
klapę.
Wraz z jej uchyleniem do ich nozdrzy dotarł nieprzyjemny
zapach wilgoci i stęchlizny. Brak oświetlenia również nie zachęcał do wędrówki
pod błoniami Hogwartu. Jednak dla każdego ucznia takie przechadzki nie były
nowością, w środku wydrążonego w ziemi tunelu można było znaleźć wiele skrytek
z jedzeniem, na wypadek małego postoju.
Co kilka metrów na ścianie można było zauważyć ślady twórców tunelu. Tuż
przy samym wejściu gości witał napis „Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz
mają przyjemność powitać was w dziele swojego życia. PS: Glizdek, śmierdzisz”.
Tunel nie posiadał praktycznie żadnych zakrętów, tuż przy samym końcu należało
dotknąć ściany i rozpoznać wydrążony w niej emblemat swojego domu i podążyć za
schodami prowadzącymi do poszczególnych Pokoi
Wspólnych. Z pozoru, tylko tam. Jednak, dla stałych bywalców tego przejścia oczywiste było, że po
pokonaniu określonej ilości kroków, można było trafić do każdego miejsca w
zamku.
-Hmm.. o ile moje zmysły mnie nie mylą, to dostaniemy
dzisiaj kawę karmelową i czekoladowe omlety – szepnął blondyn, skręcając za
swoją towarzyszką w wąską szczelinę w tunelu, z której wydobywała się
aromatyczna woń śniadania.
Pozostawmy tę dwójkę na jakiś czas w spokoju. Mogę was
zapewnić, że ich śniadanie, wyglądało dokładnie tak jak to które spożywamy w leniwe
niedziele, nie przejmując się otaczającym nas światem.
Tymczasem w przestronnym gabinecie dyrektora Hogwartu,
wieloletnie szyby aż parowały od atmosfery śmiechu, plotek i gorącej imbirowej
herbaty. Minerva McGonagall mimo upływu lat, nie straciła ani trochę na swojej osobowości ani surowym wyrazie twarzy.
Jedynymi dostrzegalnymi zmianami były znamiona czasu, pozostawione na jej cerze
oraz siwe pasma włosów, zaplecione w luźny warkocz ze względu na porę dnia.
Szmaragdowe oraz czarne szaty pozostały niezmienne, jednak jej tiara powoli
zaczynała obracać się w proch, przez niezliczoną ilość wypadków, w której z
nerwów zsuwała się z głowy na ziemię. Każdego niedzielnego poranka, pani
dyrektor zasiadała za swoim dębowym biurkiem, które wiecznie pokryte było stertami
pergaminów, księgami i przedmiotami skonfiskowanymi uczniom, wymieniając się…..
plotkami z profesor Cooper i profesorem Longbottomem.
-Czy tylko ja zauważyłem nietypowe relacje na linii
Malfoy-Weasley? Ron będzie wkurzony gorzej niż po przegranej w szachy, kiedy
się dowie – zachichotał profesor zielarstwa
-Mój drogi, odwilż na froncie obserwuję już od początku tego
roku. Po dzisiejszej nocy, którą swoją drogą spędzili wspólnie poza zamkiem,
napiszą lepszą historię niż Lily i James Potter. Do dzisiaj pamiętam jak ojciec
Harrego skończył z potłuczonym tyłkiem, bo w środku nocy zakradał się do
damskiego dormitorium – odpowiedziała Minerva dolewając każdemu po kolejnej
filiżance herbaty
- To co moi drodzy? Zakłady? – wykrzyknęła podekscytowana
profesor Cooper, która również pozwoliła sobie na margines szaleństwa i
rozpuściła swoje kruczoczarne włosy- ja obstawiam, że nie dalej jak do
walentynek będą ulubioną parą tej szkoły
- Miesiąc przed – wtrącił Neville – jeżeli nie
- Zejdą się w sylwestra – skwitowała McGonagall z aroganckim
uśmiechem – przegrany stawia w walentynki ognistą, drugi przegrany kremowe piwo
Czy ktoś wspominał coś o
niezwykle surowej i przestrzegającej zasad i konwenansów Minervie McGonagall?
Owa grudniowa niedziela była dniem ogromnych
zmian, które niosły ze sobą ogromne konsekwencje. Zaczynając od tych małych,
takich jak wymiana całej garderoby przez małą Lilly Potter, poprzez nowych
lokatorów w kuchni, kończąc na ogromnej zmianie jaką była Annie w życiu James’a
i James w życiu Annie. Na twarzy dziewczyny, po raz pierwszy od tygodni
zagościł szczery uśmiech. Nie był to ten, którym maskowała wszelkie problemy.
Był to ten, który wszystkie rozwiązywał, spowodowany przez tego, który go
wywołał i wyrzucił w zatracenie większość przeszkód. Nie patrzyła już na swoje
nadgarstki jako na drogę ucieczki, bo widziała na nich koszt jaki poniosła za
każdą z nich. Mimo największych starań najstarszego potomka Potterów nie była w
stanie pozbyć się wszystkich blizn, zdobiących jej blade ramiona. Jednak jego
ciepły dotyk, którego doświadczała otulona silnymi ramionami i mocnym zapachem
perfum czynił każdą z nich drogą pamiątką, której nie chciała tracić. Zakochani
obudzili się równo ze słońcem i postanowili cieszyć się sobą w Pokoju Wspólnym
przed kominkiem, póki jeszcze najbardziej oblegana kanapa w tym zamku była
wolna. Promienie słoneczne niechętnie wypełniały rubinowe pomieszczenie, jakby
chłód panujący na zewnątrz dotykał również ich.
-Ann, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – zagadnął
odgarniając jej włosy z szyi, by móc składać na niej pocałunki
Dziewczyna odchyliła delikatnie głowę do tyłu przygryzając
wargę, James trafił w jej czuły punkt
-Po tak miłym wstępie na pewno jej nie odrzucę, ale chętnie
się dowiem w co się właśnie wpakowałam
-Spędzisz święta w moim domu, a na sylwestra wrócimy do
Hogwartu – mruknął – nie masz wyjścia, uschnę
z tęsknoty jeżeli się nie zgodzisz
Wizja poznania sławnego Harrego Pottera i jego rodziny
przerażała Annie, uważała się za życiową pokrakę która potrafi się jedynie
ośmieszać. Patrząc na James’a, jego wysoką kulturę osobistą, charyzmę i
oczytanie mogła jedynie przypuszczać jak wybitna jest jego sławna rodzina. Jako
przeciwwagę dla tych myśli, do jej głowy przyszedł obraz jej rodzinnych świąt.
Ciasne mieszkanko w bloku, na przedmieściach Londynu. Ona, jej mama z którymś z jej tymczasowych chłopaków i kot sąsiadki, sikający
po wszystkich ścianach. Jako danie popisowe, rodzicielka kupowała dwa
powiększone McZestawy w mugolskiej sieci fastfoodów, każdy z sezonowym
ciastkiem spełniającym rolę świątecznego deseru. W domu nie było choinki,
pieniędzy ani miłości. Ojciec, który był czarodziejem wyjechał gdy Kate Crevey
była w drugim miesiącu ciąży zostawiając ją i swoją nienarodzoną córkę na
pastwę mugolskiego losu. Gdy Annie podrosła na tyle, aby zajmować się samą
sobą, matka pogrążyła się w narkotykach, alkoholu i grubych, zboczonych anglikach
mieszkających na sąsiednich osiedlach. Wizja spędzenia kolejnych takich świąt
spowodowała do podjęcia jednoznacznej decyzji
-Jeżeli pozwolisz mi wystąpić w śpiworze, chętnie spędzę z
tobą swoje pierwsze prawdziwe święta – uśmiechnęła się i złożyła na ustach
chłopaka głęboki pocałunek, czując na swojej brodzie jego kilkudniowy zarost
-Ooo nie, ja i moja mama zabieramy cię na świąteczne zakupy
rodziny Potterów. Mugolskie centra handlowe wyglądają obłędnie w tym okresie i
zgaduję, że ty będziesz wyglądać równie obłędnie w małej czarnej. I nie, nie
masz prawa veta
-Jamesie Syriuszu Potterze, jesteś najbardziej inwazyjnym
człowiekiem jakiego znam, który doskonale wie jak wprawić mnie w zakłopotanie.
Nie dość że zwalam się do twojego domu właśnie w takim okresie, to jeszcze mam zakłócać
waszą rodzinną tradycję? Noł łej, noooooł łej – wykrzyknęła szatynka wbijając
panu Potterowi palce pomiędzy żebra, wywołując paralityczny atak śmiechu
Ten, nie pozostając dłużny powędrował rękami wzdłuż ciała
panny Crevey i wbił swoje zręczne palce w pachwiny jej kolan. +10 do nokautu
przeciwnika i +5 do roli poduszki podczas wspólnego upadku na podłogę. Na nowym
polu bitwy to płeć piękna przypuściła kolejny atak, nasyłając oddziały
lodowatych dłoni na armię rozgrzanych pleców. Po ryku jaki wydał z siebie
poległy, wydawać by się mogło że już po bitwie, gdy nagle, chłopak poderwał się
do góry wraz z dziewczyną i przerzucił ją sobie przez ramię i jakby nic wyszedł
z dormitorium
-James, pacanie, co ty wryabiasz?! – syknęła Annie
przeplatając udawaną złość ze szczerym śmiechem i szeptem
-Idę Cię wykąpać za ten podły atak – odpowiedział z
szelmowskim uśmiechem, wesoło podskakując w kierunku łazienki prefektów
Gdy dotarli przed drewniane drzwi w mosiężne zamówienie,
chłopak wyszeptał magiczne słówko klucz i pchnął je lekko nogą. Biel bijąca od
marmuru, którym zostało wyłożone pomieszczenie, oślepiła na ułamek sekundy
zakochanych, jakby dorzucając nutkę niepewności i oczekiwania na spektakularny
widok jakim jest ta łazienka. Po wielu remontach, z pewnością stanowiła
ucieleśnienie sennych marzeń niejednego architekta. Tuż po przekroczeniu drzwi,
chłód bijący od marmurowych ścian otulał cię na powitanie, zmuszając do
postawienia kolejnych kroków. Pierwszym elementem rzucającym się w oczy jest
ogromna pozłacana wanna, a w zasadzie basen, formą przypominający sześciokąt.
Unoszące się nad nim liczne pozłacane krany, przez swoje ułożenie wyglądają jak
organy kościelne. Jedno słowo, a wszystkie kurki magicznie przekręcają się w
prawo uwalniając wodospad kolorowej wody i eksplozję zapachów. W przeciągu
kilku sekund pomieszczenie wypełnia aromatyczna para, która matuje rząd
ogromnych witraży, budząc postacie z nich do życia. Niezależnie od tego ile
razy się tutaj wejdzie, każda kolejna wizyta będzie zachwycać jak pierwsza.
Pan Potter delikatnie postawił
swoją lubą na chłodnej posadce, cały czas trzymając w dłoniach jej drobne ramiona.
Dziewczyna stała nieruchomo czekając na kolejny ruch kruczoczarnego. James,
uznał to za aprobatę swoich działań i delikatnie, nie spiesząc się sięgnął do
wystających bioder, okrytych aksamitną skórą. Drobnymi ruchami, jednocześnie
gładził skórę i podciągał ku górze koszulkę dziewczyny, która nie pozostawała
już dłużej obojętna na działania swojego adoratora i subtelnie wzniosła ręce ku
górze, pozbywając się górnej części ubrania. Obróciła się na pięcie i spojrzała
w górę w te idealne zielone oczy, kładąc na policzku chłopaka swoją małą dłoń.
Taniec ich języków splótł się ze zmysłowym zdobieniem posadzki elementami
garderoby i powolną drogą w kierunku gorącej, porannej kąpieli.
Jednak feralna niedziela nie była dniem przeznaczonym
jedynie na przyjemne zmiany. W wieży ślizgonów pewna drobna i jakże droga sercu
kolejnemu z Potterów osóbka, wyprzedziła niepotrzebnie czas, niepotrzebnie
podsłuchując zza drzwi rozmowy dwóch przyjaciół
-To jak Al, wybrałeś już obiekt z którym podzielisz łoże
podczas swojej sromotnej porażki – zagadnął pierwszy głos, od którego biła
pewność siebie
-Ku twojej uciesze tak, mam tylko nadzieję że jej zdolności
co do nocnej rozrywki są przeciwieństwem poziomu, jaki prezentuje jej twarz –
odparł z przekąsem drugi głos
W jednej chwili, tak małe serce
potrafi pęc na niezliczoną ilość kawałków, tak wiele razy już sklejanych, nie
pozostawiając żadnych śladów w postaci łez. Kłamstwa, które sobie powtarzamy,
potrafią w najgorszych chwilach przywołać uśmiech na twarz i dać siłę do ślepej
wiary, że te słowa zostały błędnie zinterpretowane lub wypowiedziane w celu
zmiany tematu.
Taaak! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, rozdział pojawił się
w miarę w czasie i może nie jest
najgorszy J
życzę miłej lektury i kolejny raz dziękuję za miłe komentarze jakie otrzymuję
:3
Niestety kolejny rozdział pojawi się za około trzy tygodnie,
bo wyruszam na podbój dzikiej krainy jaką są Mazury. Mam nadzieję, że wszyscy
mają udane lato! I przepraszam, że ciągle zmieniam kolor czcionki ale nie mogę zapamiętać którego używam..Tak, niezła fajtłapa ze mnie..